"Dobra zmiana” i „damy radę” to dwa slogany Prawa i Sprawiedliwości z ubiegłorocznej kampanii wyborczej. Niezbyt wyszukane, żeby nie powiedzieć wprost – przeklejone z kampanii Baracka Obamy z 2008 r. Ważniejsze jednak to, czy przypadkiem niegołosłowne.



Po roku rządów PiS w żadnej innej dziedzinie nie zmieniło się tak wiele, jak w prawie zatrudnienia i zabezpieczenia społecznego. Stawka godzinowa na zleceniu, obniżenie wieku emerytalnego, projekty w sprawie związków zawodowych, pracy tymczasowej itp. To jednak nie koniec reform. Resort rozwoju przedstawił projekt, który w sferze prawa pracy jest jak yeti lub jednorożec – podobno istniał, ale nikt go nigdy nie widział. Zakłada realizację postulatu zgłaszanego od lat – elektronizację dokumentacji pracowniczej i stosunków pracy. Firma nie będzie musiała już gromadzić tony papierów, a potem przechowywać ich przez pół wieku. Zwykłym e-mailem poinformuje o szczegółowych warunkach pracy, a jeśli ma elektroniczny podpis – także o zawarciu lub rozwiązaniu umowy o pracę. Bajka.
To pierwszy tak szczegółowy projekt w tej sprawie. Do tej pory przedstawiano jedynie ogólne założenia, prace koncepcyjne, pomysły do zrealizowania. Dlaczego nigdy ich nie skonkretyzowano? Zawsze w końcu okazywało się, że elektronizacja stosunków pracy jest niemożliwa. Że ZUS nie jest w stanie przejąć obowiązków przechowywania dokumentacji od firm. Że PIP może mieć problemy z ustaleniem warunków zatrudnienia i przestrzegania prawa pracy. Że mogą stracić na tym pracownicy, bo papier to nie chmura albo pendrive i lepiej gromadzić oryginały dokumentów, a nie zeskanowane kopie. No i w ogóle, tak po polsku – że się nie da i już.
Teraz to wicepremier Mateusz Morawiecki będzie musiał stawić czoła tym zarzutom. Na razie, przywołując słowa Leszka Millera, był raczej „kaznodzieją głoszącym dobrą nowinę” (czyli Plan odpowiedzialnego rozwoju) niż rasowym liderem. W przypadku niewygodnych dla siebie spraw, w których wypadałby niewiarygodnie (np. obniżenie wieku emerytalnego), po prostu usuwał się w cień. Wprowadzenie w życie zmian w prawie pracy będzie dla niego prawdziwym testem. Bo prędzej czy później jakiś organ rentowy, kontrolny lub związek zawodowy stwierdzi – tego nie da się zrobić. Od tego, czy wicepremier da radę, zależeć będzie jego wiarygodność. Jeśli w XXI wieku nie będzie w stanie przeforsować elektronizacji stosunków pracy, nikt nie uwierzy, że zmieni oblicze całej gospodarki.