Z ostatnich danych GUS wynika, że w listopadzie wśród miast wojewódzkich najniższe bezrobocie było w Poznaniu (4,2 proc.) oraz w Warszawie (4,8 proc.).
W tych aglomeracjach mieliśmy statystycznie do czynienia z pełną równowagą na rynku pracy. Bo zwykle bezrobocie do 5 proc. uznawane jest za tak zwane frykcyjne, czyli związane tylko z przerwami w zatrudnieniu z powodu szukania innej pracy lub ze zmianą miejsca zamieszkania. Rzeczywistość jest jednak znacznie bardziej złożona.
Statystyka obejmuje tylko osoby aktywne zawodowo, zameldowane na stałe lub na pobyt czasowy. W wielkich miastach przebywa dużo osób niezameldowanych, które przyjechały do nich z różnych części kraju w nadziei na znalezienie płatnego zajęcia. Wielu nie znajduje go przez długi czas. Nie może się jednak zarejestrować w urzędzie pracy w miejscu aktualnego pobytu. I choć przyjezdni pukają do drzwi pracodawców razem z zarejestrowanymi bezrobotnymi, to miejska statystyka ich nie dostrzega. – Za to formalnie obciążają oni statystykę bezrobotnych w tych miejscowościach, w których są zameldowani – zauważa Karolina Sędzimir, ekonomistka PKO BP.
W listopadzie statystycznie niski poziom bezrobocia był też w Katowicach (5,4 proc.), we Wrocławiu (5,7 proc.), w Krakowie (6 proc.) oraz w Gdańsku (6,7 proc.). W pozostałych miastach wojewódzkich było znacznie gorzej – najtrudniej w Białymstoku, gdzie stopa bezrobocia wyniosła 13,8 proc.