Szefowie urzędów, którzy zachowali stanowiska, utworzyli dla siebie fikcyjne stanowiska „ratunkowe”. Na wypadek, gdyby jednak ktoś postanowił się ich pozbyć.
W 2015 r. w życie weszła znowelizowana ustawa o służbie cywilnej (Dz.U. z 2016 r., poz. 34 ze zm.), która zniosła konkursy na dyrektorów. Zasada była bardzo prosta: kto nie był mile widziany przez PiS, ten lądował za burtą (chyba że był urzędnikiem mianowanym, to pozostawał w urzędzie na innym stanowisku). Kogo jednak chciano zatrzymać, tego ponownie powoływano na stanowisko.
Okazało się jednak, że część dyrektorów, których PiS chciał ponownie powołać, nie była zainteresowana posadą ze względu na niestabilność zatrudnienia – politycy mogli się ich pozbyć w dowolnej chwili i bez uprzedzenia. Wówczas z pomocą przyszła kancelaria premiera, która – aby zatrzymać dyrektorów i zapobiec paraliżowi niektórych urzędów – wydała nieformalne i nietypowe zalecenia.
Dyrektor i radca w jednym
Szefowa KPRM Beata Kempa wraz ze swoimi urzędnikami pozwoliła szefom urzędów tworzyć fikcyjne stanowiska. W praktyce wyglądało to tak: na kilka dni przed oficjalnym powołaniem na dyrektora awansowano taką osobę np. na samodzielne stanowisko w korpusie służby cywilnej: radcy prawnego, radcy ministra lub wojewody.
13 tys. zł wynosi średnie wynagrodzenie na wyższym stanowisku w służbie cywilnej / Dziennik Gazeta Prawna
– Dyrektorzy mieli w ten sposób zapewnione miękkie lądowanie, na wypadek gdyby ta lub inna ekipa postanowiła ich odwołać. Zdarzało się, że w tym samym dniu jednej osobie proponowano stanowisko radcy prawnego oraz powoływano ją na dyrektora – mówi były pracownik Głównego Urzędu Miar. W GUM był właśnie radcą prawnym, ale w ramach reorganizacji zwolniono go, by zachować fikcyjne stanowisko dla dyrektora – na wypadek gdyby powinęła mu się noga.
Zresztą po zmianie przepisów stanowiska radcy cieszą się ogromnym powodzeniem – PiS w obawie przed krytyką opozycji i opinii publicznej często oferował odwoływanym dyrektorom posadę radcy ministra lub wojewody. Tak było m.in. w Mazowieckim Urzędzie Wojewódzkim, resortach pracy i sprawiedliwości.
Niekonstytucyjne awanse
Szef służby cywilnej nie dostrzega problemu i mówi o „awansach wewnętrznych”.
Jan Landowski zaś, dyrektor Biura Strategii Głównego Urzędu Miar, twierdzi, że nowelizacja ustawy o służbie cywilnej z grudnia 2015 r. wręcz wymusiła proponowanie dyrektorom innych stanowisk, na które mogliby uciec w razie problemów. Prawnicy są jednak innego zdania.
– Artykuł 6 ust. 1 nowelizacji ustawy z 30 grudnia 2015 r. o służbie cywilnej dotyczył jedynie kwestii wygaśnięcia stosunku pracy osób zajmujących wyższe stanowisko. Jeżeli zatem pracownik służby cywilnej zajmował np. stanowisko dyrektora, to mógł otrzymać propozycję dalszego zatrudnienia na tym stanowisku albo zostać zwolniony – wyjaśnia dr Stefan Płażek, adwokat adiunkt z Uniwersytetu Jagiellońskiego. I dodaje, że z żadnego przepisu nie wynika, aby takiej osobie można było zaproponować inne stanowisko. – Nie można przecież wprowadzać wyjątku od konstytucyjnej zasady naboru konkursowego na stanowisko w służbie cywilnej – komentuje.
Jeden z byłych dyrektorów Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego w rozmowie z DGP przyznaje wprost: – Po wejściu nowelizacji w życie w urzędach tworzono fikcyjnie stanowiska inne niż wyższe i obsadzono je osobami, które jeszcze tego samego dnia powoływano na dyrektorów. Oczywiście „zapominano” przy tym o konieczności przeprowadzenia otwartego konkursu, co narusza art. 6 ustawy o służbie cywilnej.
Wylatuje, ale zostaje
Profesor Jolanta Itrich-Drabarek z Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje, że przepisy przejściowe nowelizacji ustawy o służbie cywilnej nie przewidywały naboru lub awansu wewnętrznego. – Nie da się też uargumentować „wyjątkowymi potrzebami urzędu” tego, że na jeden dzień zatrudnia się kogoś na stanowisku radcy ministra, a w kolejnym powołuje go na dyrektora – przekonuje.
– Wcześniej mieliśmy do czynienia z p.o. dyrektorów, później wprowadzono „kierujących urzędami”, aby uniknąć wyrazu „dyrektor”. A teraz doczekaliśmy się fikcyjnych stanowisk zapewniających odwoływanym miękkie lądowanie i co najmniej trzymiesięczne wypowiedzenie umowy – podkreśla prof. Jolanta Itrich-Drabarek.
Z kolei zdaniem prof. Mirosława Karpiuka z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego takie praktyki nie mają logicznego i racjonalnego uzasadnienia. – Przecież wolą ustawodawcy było dokonanie przeglądu kadr i pozostawienie tylko tych osób, które są niezbędne do realizacji rządowego programu. Tu zaś mamy do czynienia z fikcją prawną – dodaje.
Sprawą zainteresowało się Ministerstwo Rozwoju, które wszczęło kontrolę w podległych mu jednostkach. Jego szefowi wicepremierowi Mateuszowi Morawieckiemu zależy – jak usłyszeliśmy w resorcie – przede wszystkim na tym, aby nie tworzono kolejnych etatów urzędniczych i redukowano zatrudnienie. Ale dotychczasowe praktyki i zalecenia rządu świadczą o czymś zupełnie przeciwnym.