To wspaniała informacja w mrocznych czasach franka i Donbasu. Już po 20 minutach film może być teraz przerwany półgodzinnym blokiem reklam. O przepraszam, reklam i autopromocji. Wprawdzie ja nie odróżniam celebryty reklamującego sieć komórkową od tego samego celebryty promującego program z tańcem czy talentem, i w obu przypadkach film przerwany jest tak samo, lecz ufam mądrzejszym ode mnie członkom rady radiofonii i telewizji, że różnica jest.
Z korzyścią dla widza, oczywiście. I ja się z tym zgadzam. Co więcej, jako widz chciałbym jeszcze więcej reklam i promocji. Reklamy są bardziej kolorowe. I łatwiej się połapać, co reżyser miał na myśli. Bo jak się ogląda, dajmy na to, taką czarno-białą „Idę”, to zanudzić się można tym snuciem dwóch pań po drogach i lasach. A w reklamie i śmiech jest, i kolor, i akcja. Poza tym między drinkiem a łazienką mogę zobaczyć ze 20 takich filmików, to się odprężę po korek i jeszcze dowiem, gdzie taniej i lepiej. W końcu telewizja to rozrywka, a misję to miał ostatnio De Niro, jak został jezuitą wśród Indian. Gdy wczoraj przeczytałem informację „Financial Timesa”, że Google, Microsoft i Amazon zapłaciły firmie Eyeo, twórcy popularnego programu AdBlock Plus, blokującemu reklamy w internecie, aby program ten pozwalał wyświetlać się treściom reklamowym na stronach tych koncernów, uznałem, że wreszcie wszystko jest jasne. Jak się nie da czegoś poprawić, to trzeba to kupić albo się z tym pogodzić. KRRiT się pogodziła.