Mimo mizernego oprocentowania oferowanego przez banki rośnie wartość depozytów zgromadzonych przez gospodarstwa domowe. Pieniądze płyną też do bezpiecznych funduszy, a omijają rynek akcji
Krzysztof Pietraszkiewicz prezes Związku Banków Polskich / Dziennik Gazeta Prawna
564 mld zł zgromadzone w końcu lipca na lokatach bankowych przez Polaków to kwota o 2,9 mld zł wyższa niż miesiąc wcześniej. Mieliśmy więc największy miesięczny wzrost oszczędności od lutego – wynika z danych opublikowanych przez Narodowy Bank Polski.
Ekonomiści mają kilka teorii wyjaśniających fenomen wzrostu wartości bankowych lokat mimo bardzo niskich stóp procentowych. Pierwsza: strach przed lokowaniem pieniędzy w ryzykowne inwestycje, np. w akcje. Od kilku miesięcy giełdowi komentatorzy wieszczą długotrwałą bessę na warszawskim parkiecie, która ma wynikać z mniejszej aktywności otwartych funduszy inwestycyjnych. OFE nie tylko nie będą kupować nowych akcji, ale też mogą być zmuszone do ich sprzedaży, jeśli bieżące wpływy ze składek nie zapewnią im środków na przekazywanie do ZUS części aktywów tych ubezpieczonych, którym zostało do emerytury 10 lat i mniej. Efekt – zwiększona podaż akcji oznacza spadek ich cen.
Zresztą awersję inwestorów indywidualnych do giełdy widać już było w ubiegłym roku. Według danych zebranych przez DGP w izbach skarbowych inwestorzy złożyli w tym roku 303,4 tys. PIT-38 za 2013 r., czyli takich, w których rozlicza się dochody i straty z giełdy. To o 50 tys. mniej niż rok wcześniej.
– Nasza giełda wyraźnie nie domaga, negatywnie wyróżnia się pod tym względem na tle innych parkietów. Ludzie to widzą, co dodatkowo ich zniechęca do kupowania akcji – ocenia Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Piotr Kalisz z Banku Citi Handlowy ma podobne obserwacje, choć jego zdaniem główna przyczyna nie leży w zachowaniu się rynku. Według niego oszczędzający po prostu mają mniejszą motywację, by szukać dodatkowych zysków na bardziej ryzykownych inwestycjach. Nie szukają zysków za wszelką cenę, bo coraz lepiej zarabiają, a dodatkowo niska inflacja (a ostatnio deflacja) zapewnia im realnie wyższy zysk z lokat – mimo ich mizernego oprocentowania.
Odwrót od ryzykownych inwestycji na rzecz tych bezpieczniejszych widać również w innych danych. Na przykład w wynikach sprzedaży obligacji detalicznych Skarbu Państwa. W lipcu sprzedano papiery o wartości prawie 170 mln zł. To najlepszy miesięczny wynik od lutego tego roku i lepszy niż w lipcu 2013 r. Kupowano przede wszystkim obligacje dwuletnie, które miały atrakcyjny – jak na dzisiejsze warunki – kupon na poziomie 3 proc. (w sierpniu obniżono go już do 2,8 proc.).
Inny dowód to napływy pieniędzy do funduszy inwestycyjnych. W lipcu w sumie we wszystkich funduszach napływ nowych środków był o prawie 870 mln zł większy niż ich odpływ, ale za ten wynik odpowiadają przede wszystkim fundusze obligacji i rynku pieniężnego i obligacji – czyli w miarę bezpieczne. W sumie oba typy funduszy zyskały netto niemal 1,5 mld zł. Za to z funduszy akcji i mieszanych inwestorzy chętniej wypłacali pieniądze, niż wpłacali. Odpływ netto wyniósł ponad 600 mln zł.
Oprócz niechęci do ryzyka za wzrostem depozytów może stać jeszcze jeden powód: polityka sprzedażowa niektórych banków. Zwłaszcza tych, które mają w planach zwiększanie akcji kredytowej. Eksperci zwracają uwagę, że już w czerwcu oprocentowanie długoterminowych lokat dla gospodarstw domowych wzrosło, co widać w danych NBP.
– Po okresie redukcji oprocentowania depozytów w pierwszym kwartale jego wielkość się ustabilizowała, w niektórych przypadkach nawet nieco wzrosła. Mimo oczekiwań, że Rada Polityki Pieniężnej jeszcze obniży stopy procentowe – tłumaczy Maliszewski.
Ekonomista zwraca przy tym uwagę, że nie tylko rośnie wartość wszystkich depozytów, ale też zmienia się ich struktura. Na korzyść banków: rośnie wartość długoterminowych lokat. Takie są dla bankowców szczególnie cenne, bo pozwalają bezpiecznie finansować długoterminowe kredyty.
– W ubiegłym roku dynamika lokat terminowych była ujemna. Teraz zaczyna się to odwracać. Depozyty terminowe rosną w tempie 7 proc. rocznie, bieżące o blisko 6 proc. To też jest efektem polityki cenowej banków, czyli np. coraz mniej atrakcyjnych ofert na rachunki oszczędnościowe przy zwiększaniu atrakcyjności lokat – mówi Grzegorz Maliszewski.
Ekonomiści uważają, że to, czy banki nadal będą wygrywały batalię o oszczędności, zależy m.in. od tego, czy polscy konsumenci wystraszą się kryzysu ukraińskiego. Na razie wyraźne pogorszenie nastrojów widać wśród przedsiębiorców, badania koniunktury konsumenckiej wypadają lepiej. Kryzys – paradoksalnie – może bankom pomóc: jeśli Polacy poczują się niepewnie i zaczną się obawiać np. utraty pracy, to chętniej będą odkładać pieniądze na czarną godzinę, niż je wydawać.
ROZMOWA
Polska potrzebuje systemu zachęcającego do długoterminowego oszczędzania
Według danych NBP rosną depozyty gospodarstw domowych...
Rosną, ale słabo.
Słabo? Dane banku centralnego wskazują, że w lipcu mieliśmy największy miesięczny wzrost od lutego tego roku.
Ale dynamika jest znacząco niższa niż w latach ubiegłych. Ponadto mocno odczuwamy niedobór oszczędności krajowych. Od września 2007 r. wielkość udzielanych kredytów jest większa niż wartość zebranych depozytów na rynku krajowym. To sprawiło, że banki musiały ratować się depozytami pozyskanymi od swoich zagranicznych banków matek. Wartość tych środków w kulminacyjnym momencie osiągnęła 190 mld zł. Zresztą problemem jest nie tylko niedobór oszczędności krajowych, lecz także ich niekorzystna struktura. Około 95 proc. depozytów trwa nie dłużej niż rok.
Jest jakiś sposób, żeby to zmienić?
Żeby zwiększało się zainteresowanie depozytami, zwłaszcza w czasie, gdy są niskie stopy procentowe, potrzebny jest stabilny system zachęt. Polska potrzebuje takiego systemu, który będzie zachęcał do oszczędzania długoterminowego, prorozwojowego. I my zabiegamy o jego budowę, przedstawiliśmy już władzom odpowiednie projekty.
Na czym miałyby polegać te zachęty?
W bardzo dużym skrócie: w zamian za długoterminowe oszczędzanie oszczędzający dostawałby kilkusetzłotowy bonus, zależny oczywiście od wielkości ulokowanej kwoty. To połączone byłoby z budowaniem wkładu własnego przy kredytowaniu np. zakupu mieszkania, remontu zasobów mieszkaniowych lub współinwestowania w nieruchomości na wynajem.
A czy obecny wzrost napięcia za wschodnią granicą paradoksalnie nie napędzi klientów bankom? Lokata postrzegana jest jednak jako jedna z najbezpieczniejszych form oszczędzania.
To prawda, depozyty są gwarantowane, a polskie banki dobrze zarządzane. Jednak od kilku lat obserwujemy spadek dynamiki wzrostu depozytów. Z 10–12 proc. rocznie spadła ona do 5–6 proc. Liczymy się z tym, że tempo zwiększania depozytów w kolejnych latach będzie oscylować wokół 6 proc. rocznie, a jeśli dobrze pójdzie – 9 proc. I to pod warunkiem, że banki będą rozwijać swoją działalność kredytową. Bo źródłem kreowania bazy depozytowej jest m.in. działalność kredytowa.
A może banki zbyt mało aktywnie szukają dziś depozytów? Może wystarczy dać większe oprocentowanie lokat?
To nie jest takie proste. Już dziś banki, przynajmniej niektóre, zabiegają o depozyty, przedstawiając atrakcyjne warunki. Są to te instytucje, które mają możliwość realizacji większej akcji kredytowej. Ale trzeba też sobie jasno powiedzieć: sektor bankowy nie cierpi na nadmiar atrakcyjnych projektów przedstawianych przez klientów do kredytowania. A skoro tak, to i motywacja do ściągania depozytów też nie jest duża. To jest system naczyń połączonych. Dlatego trzeba realizować krajowe i regionalne oraz firmowe programy rozwojowe, budując mądry system poręczeń i gwarancji, który w czasach podwyższonej niepewności będzie zachęcać inwestorów i kredytodawców do nieco wyższego ryzyka.
Najnowszy ranking kont oszczędnościowych na Forsal.pl