O tym, że na zmianach klimatu niektórzy sporą zyskają, a wiatr w oczy, jak zwykle, będzie wiał biednym - mówi w wywiadzie dla DGP Zbigniew Kundzewicz, profesor nauk o Ziemi i członek korespondent PAN, Instytut Środowiska Rolniczego i Leśnego Polskiej Akademii Nauk w Poznaniu i Poczdamski Instytut Badań nad Konsekwencjami Klimatu.
Zbigniew Kundzewicz, profesor nauk o Ziemi i członek korespondent PAN / Dziennik Gazeta Prawna
Czy w związku z ocieplaniem się klimatu za 25 lat polskie wino stanie się poszukiwanym na świecie delikatesem?
Ćwierć wieku przekłada się na wzrost średniej temperatury o zaledwie 0,5 stopnia Celsjusza, a to może nie wystarczyć do upowszechnienia się uprawy winnej latorośli w Polsce. Z drugiej jednak strony Niemcy oprócz doskonałego, białego wina produkują także coraz lepsze czerwone, które wymaga zarówno więcej słońca, jak i więcej ciepła.
Więc Château de Zielona Góra to pieśń bardziej odległej przyszłości?
Czekamy na smaczne polskie wino. Lubuscy producenci muszą jednak być świadomi dużej konkurencji, bo zmiany klimatyczne sprzyjają winiarzom na całym świecie. Wino jest po prostu lepsze. Nawet w przeciętnym roku winnice uzyskują trunek tak samo dobry, jak kiedyś w roku znakomitym. Wyższa jest zawartość alkoholu w winie. To jeden z niezbyt wielu pozytywnych aspektów zmiany klimatu.
Polacy uwielbiają świeże powietrze. Kiedy tylko robi się cieplej, zaludniają się ogródki, skwery i brzegi rzek. Czy za 25 lat będziemy mogli dłużej cieszyć się sezonem?
Na pewno ciepłych dni będzie więcej. Konsekwencje tego stanu rzeczy są oczywiste: przez więcej dni w roku będziemy mogli grillować. Przy czym nie oznacza to, że będziemy mieli co roku gwarancję złotej jesieni czy przepięknej wiosny. Zdarzały się już takie sezony, gdzie lato przychodziło zaraz po ostrej zimie, a okres wiosny był bardzo krótki. W 2000 r. druga połowa kwietnia była bardzo sucha i mieliśmy w kraju upały.
Grill zamiast zimowego szaleństwa? Ja idę na taki układ.
Proszę się z tym tak nie spieszyć. Wciąż będzie się jeszcze mogło zdarzyć, że zaskoczy nas mroźna i śnieżna zima, a w listopadzie czy nawet październiku spadnie śnieg. Jeszcze dwa lata temu w wielu miejscach Polski podczas kwietniowych świąt Wielkanocnych leżał śnieg. Czyli w okresie, kiedy powinno się zaczynać wiosenną aktywnością na świeżym powietrzu, bardziej właściwym sprzętem były narty biegowe.
Więcej ciepłych dni na piwo pod chmurką to jedna rzecz, ale przecież klimat nie wpływa tylko na sposób spędzania wolnego czasu. Co czeka nasze rolnictwo?
Definitywnie problemem będzie fakt, że wraz ze zmianą klimatu wzrośnie niepewność pogody. Klimat ogólnie będzie cieplejszy, co lepiej wróży np. uprawie kukurydzy, ale nie możemy się spodziewać każdego roku wysokich plonów. W jednym sezonie będą one bowiem doskonałe, a w następnym producenci będą liczyć straty. Z kolei znacznie gorsze są prognozy dla uprawy ziemniaków, bo prawdopodobne są problemy z niedoborem wody. Nadchodzą czasy, kiedy padać będzie rzadziej, ale jak już nadejdzie deszcz, to będzie intensywny i nawalny. Problem jest poważny nie tylko dla rolników, ale dla całego kraju, bo nie bardzo mamy gdzie te opady łapać. Polska jest krajem nizinnym i nie mamy wielu zbiorników – możemy rocznie zmagazynować tylko 6 proc. przepływów rzecznych na naszym terytorium.
Wygląda na to, że hasło premiera Cimoszewicza o potrzebie ubezpieczeń wypowiedziane podczas gigantycznej powodzi w lipcu 1997 r. nie było rzucone na wiatr. Zresztą dużo pracy będą też mieli rządzący.
Nie musimy wybiegać 25 lat w przód, by zobaczyć infrastrukturalne niedostatki. Już w tej chwili intensywne opady sprawiają wielkie kłopoty, przede wszystkim w miastach. Istniejąca kanalizacja nie jest w stanie odprowadzić wielkich mas wodnych. Podtopienia mogą się pojawić nawet jeżeli w pobliżu nie ma wezbranej rzeki, bo spowoduje je ulewa. Tego typu zdarzenia mają miejsce coraz częściej, a mogą się jeszcze nasilić. Dlatego powinniśmy przygotować się na hydrologiczne ekstrema: susze i powodzie, które w cieplejszym klimacie będą bardziej intensywne, długotrwałe i częstsze.
Wygląda na to, że czekają nas ogromne wydatki pod postacią narodowego programu retencji?
Wielka retencja nie ma dzisiaj zbyt wielu zwolenników, bo budowa zapór wiąże się ze znacznymi kosztami finansowymi, środowiskowymi i społecznymi. Uniemożliwia migrację ryb i powoduje konieczność przesiedlenia ludzi. Trzeba jednak społeczeństwu pokazać, że retencja będzie bardzo, bardzo potrzebna. Po pierwsze dlatego, żeby złapać wielką wodę, a po drugie, żeby mieć wodę wtedy, kiedy nie będzie przez dłuższy czas deszczu. Co mamy praktycznie zagwarantowane.
Czy w związku z dłuższym sezonem na grilla będziemy musieli ponieść jeszcze jakieś wyrzeczenia?
Wiatry. Skoro będzie cieplej, to masy powietrza nad Polską będą niosły znacznie większą energię, a więc możemy się spodziewać silniejszych wiatrów. Nie będą to tornada jak w Ameryce, ale takie nawałnice, które robią na nas wrażenie dzisiaj, mogą zdarzać się znacznie częściej.
Ta wymiana nart na grilla z każdą chwilą traci na wartości. Jak rozumiem nie tylko Polska zostanie za ćwierć wieku postawiona wobec podobnych problemów?
Ogólnie sytuacja na Starym Kontynencie będzie przedstawiać się następująco: na północy będzie cieplej i jeszcze bardziej wilgotno. Natomiast na południu już teraz brakuje wody, a będzie jej brakować jeszcze bardziej. Polska znajduje się między północą i południem, na granicy tych dwóch stref, więc w istocie obawiamy się i jednego, i drugiego scenariusza.
Czy produkcja rolnicza przeniesie się na północ?
Tam tradycyjnie ograniczeniem dla rolnictwa była temperatura. To ograniczenie zanika, więc w tym sensie dla północy jest to korzystny efekt. Ale zmiana klimatu to transakcja wiązana, działająca na zasadzie coś za coś, w związku z czym mieszkających tam ludzi czekają też niemiłe efekty. W Skandynawii jednym z nich jest na przykład niebywałe przesunięcie zasięgu populacji kleszcza na północ, co w połączeniu z faktem, że ludzie będą więcej czasu spędzać na zewnątrz – bo przecież będzie cieplej – daje zagrożenie epidemiologiczne. Zresztą w tym nowym klimacie nawet rozwój rolnictwa napotka bariery, a są nimi płytkie gleby na północy.
Czy południe Europy opustoszeje na skutek fal gorąca i niedoborów wody?
Nie sądzę, bowiem komfort można sobie kupić w każdym klimacie. Najlepszym przykładem są amerykańska Arizona bądź kraje arabskie. Jeżeli społeczeństwo jest bogate, to jest w stanie adaptację (klimatyzację) sobie po prostu kupić. Koszt obejmuje nie tylko wydatek finansowy, ale także energetyczny i środowiskowy (związany z dużą emisją dwutlenku węgla do atmosfery). Gorzej będzie w Afryce Północnej, tam bogactwa jest znacznie mniej. To będzie oznaczało problem dla Europy. Na razie Morze Śródziemne przekraczają emigranci szukający lepszego życia na drugim brzegu. Za 25 lat, a może nawet wcześniej, możemy się spodziewać fali prawdziwych uchodźców klimatycznych.
Jedna z popularnych teorii głosi, że za zmiany klimatyczne w Europie odpowiada osłabienie Prądu Zatokowego.
To nie do końca prawda, bo na razie Golfsztrom ociepla zachodnie wybrzeże kontynentu. Wraz z jego znacznym osłabieniem, które jednak na pewno nie nastąpi w ciągu 25 lat, przyszedłby wielki chłód. Wtedy cały świat byłby cieplejszy, ale nie ta część Europy, którą prąd ogrzewa. Europa Południowa pada ofiarą przesuwania się na północ suchych stref zwrotnikowych. Natomiast cieplej i bardziej wilgotno będzie na Syberii, w Skandynawii i Kanadzie.
Zmiany klimatyczne zdążą w ciągu tych 25 lat przeorać światową mapę geopolityczną?
Nie sądzę, żeby tak było. Najbogatsze kraje będą w stanie kupić sobie trochę bezpieczeństwa klimatycznego. Tak jak zrobiły to kraje arabskie, żyjące w upale. Z klimatyzowanego domu można przemieścić się klimatyzowanym samochodem do pracy w klimatyzowanych pomieszczeniach. Człowiek w ogóle nie wystawia się na spiekotę na dworze.
Czyli najbogatsi wydadzą więcej pieniędzy i dalej będą rozdawać karty na światowej planszy.
Nie będą mieli innego wyjścia. Skutki zmian klimatu w USA wymagać będą bardzo kosztownej adaptacji. W Ameryce powodzie rzeczne i sztormowe będą bardziej dramatyczne niż w Polsce. Wydawało się, że Ameryka jest doskonale do nich przygotowana. Jednak huragan Katrina sprowadził optymistów na ziemię. Zalanie Nowego Orleanu stało się symbolem porażki z siłami natury. Kalifornię czekają i susze, i powodzie, bo tam lubią wylewać się rzeki atmosferyczne. Nie mam jednak wątpliwości, że Amerykanie sobie poradzą.
A co ze wschodzącymi lub byłymi potęgami? Jak zmiana klimatu wpłynie na Rosję?
Podczas światowej konferencji klimatycznej w Moskwie w 2003 r. prezydent Putin powiedział nieco żartobliwie, że zmiana klimatu służy Rosjanom, bo zaoszczędzą na futrach. Istotnie, w kraju będzie cieplej, ale to tylko jedna strona medalu. Druga jest jednak taka, że więcej wody paruje, więc znów – mogą się pojawić susze i problemy z dostępem do wody. Ponadto zamarznięte rzeki czy jeziora stanowią korytarze transportowe, a miasta na Syberii stoją na wiecznej zmarzlinie, która się topi. Także Rosja, wbrew temu, co zapowiedział Putin, będzie miała całą masę problemów.
A co z tzw. przejściem północno-wschodnim, czyli drogą morską łączącą wschodnią Azję z Europą wzdłuż brzegów Rosji? Już w tej chwili niektórzy armatorzy decydują się na testowe rejsy tą drogą, wspomagane przez flotyllę atomowych lodołamaczy. Oszczędności są znaczne. Trasa z Jokohamy do Rotterdamu jest krótsza o 37 proc., a z Szanghaju o jedną czwartą.
Lód arktyczny się kurczy i jest to bardzo wyraźny sygnał, że ten korytarz transportowy będzie drożny. Jednak tamtejszy lód zachowuje się nieco niezrozumiale. Kilka lat temu powierzchnia letniej pokrywy lodowej była rekordowo mała, ale od tej pory trochę odbiła, chociaż pokrywa jest cieńsza niż kiedyś. Arktyczna północno-zachodnia droga morska też się kiedyś otworzy.
Skoro już jesteśmy przy szlakach handlowych do Azji Wschodniej, to jakie wyzwania czekają Państwo Środka?
Takie same, jak resztę świata – kłopoty z wodą. Stolica regionu zamieszkanego przez Ujgurów, Urumczi jest zasilana w wodę tylko dzięki lodowcom. Jeśli te stopnieją, trzeba będzie dostarczyć wodę pitną kilku milionom ludzi, bo jest to miasto najdalej położone od oceanów. W prowincji Sinciang, której stolicą jest Urumczi, uprawia się bawełnę i egzotyczne owoce, do czego potrzeba dużo wody. Tej wody może zabraknąć. Kłopoty z niedostatkiem wody dotyczą całych północnych Chin. Już teraz zdarzają się lata, kiedy Huang Ho, Rzeka Żółta, nie odprowadza do oceanu ani kropli wody, bo ta jest zużywana po drodze.
W 2030 r. Hindusów ma być więcej niż Chińczyków. Ci ludzie będą chcieli pić.
Nie tylko pić, ale przede wszystkim jeść, a do produkcji żywności potrzeba znacznie więcej wody niż do picia. Modele klimatyczne pokazują, że Indie mogą mieć więcej wody, ale niekoniecznie dobrze rozłożonej w czasie. Tutaj znów kłania się infrastruktura: ten kraj nie jest w stanie zmagazynować intensywnych opadów z pory deszczowej. Trudno więc powiedzieć, jak sytuacja będzie wyglądała w Indiach.
Kogo wskazałby pan jako największych przegranych zmian klimatycznych w perspektywie 25 lat?
Najgorzej będą mieli mieszkańcy wyspiarskich krajów na Pacyfiku, takich jak Tuvalu, Fidżi, Samoa, Vanuatu czy Tonga. Najwyższe punkty na Malediwach na Oceanie Indyjskim to piaszczyste wydmy położone niecałe 3 m nad poziomem wody, a ocean podnosi się w coraz szybszym tempie – obecnie ponad 3 mm rocznie. Te kraje nie znikną z mapy w ciągu ćwierćwiecza, ale za to za będzie tam znacznie bardziej niebezpiecznie, bo będą nawiedzane przez groźniejsze niż kiedyś sztormy. Do tej listy doliczyłbym też Bangladesz, który będzie częściej cierpiał z powodu powodzi rzecznych i sztormowych, takich jak ta z 1998 r., kiedy zalało ponad 2/3 kraju, czy ta z 1991 r., kiedy życie straciło ok. 140 tys. ludzi. Dalsze ocieplenie o jeden stopień temperatury oznacza tam kilka procent więcej zalanej powierzchni kraju. A przecież w Bangladeszu mieszka ok. 160 mln ludzi, gęstość zaludnienia przekracza tysiąc osób na kilometr kwadratowy, a przyrost naturalny jest wysoki. W Ameryce Południowej z kolei pojawią się problemy z dostępem do wody w dużych miastach, które jak Urumczi są zasilane z lodowców, czyli np. w stolicach Peru i Boliwii.
Rolnictwo ma się rozwinąć nie tylko w Skandynawii, ale też w Rogu Afryki.
W części Afryki Wschodniej modele rzeczywiście wskazują na wzrost opadów. Jednocześnie region dotknąć mogą potężne problemy sanitarne, bo jeśli zdarzy się duży opad, to woda spłucze do rzek, jezior i sadzawek nieczystości zwierzęce i ludzkie z powierzchni gleby, niosąc ze sobą różne patogeny. Tamtejsza infrastruktura nie jest gotowa na takie wyzwanie. Afryka, jako kontynent, generalnie nie jest gotowa na wyzwania związane ze zmianami klimatu.
Ten bilans zysków i strat nie wydaje się być wyrównany...
Nikt też oficjalnie nie przyzna się, że jest beneficjentem zmiany klimatu. Przegrani mogliby wtedy chcieć zmusić go do płacenia. A chętnych do płacenia nie ma.