Warszawa, sierpień, środek dnia. Dwóch prawników z międzynarodowej korporacji zaciąga się dymem z podgrzewacza. Jeden – elektronicznym papierosem, drugi – medyczną marihuaną. Zapach jest niemal nie do rozpoznania, bo marihuana z podgrzewacza nie pachnie tak intensywnie, jak palona w skręcie. Nawet jeśli ktoś domyśli się, co pali młody prawnik, i zawiadomi policję, ta nie podejmie działań, jeśli wylegitymuje się receptą wystawioną przez lekarza. Policja nie zajmuje się legalnym obrotem lekami.
Zdaniem Jakuba Kosikowskiego, rezydenta onkologii klinicznej, część osób, które marihuanę zażywają rozrywkowo, woli skorzystać z „marihuanomatów”, czyli receptomatów, które „wyspecjalizowały się” w receptach na medyczną marihuanę, co w praktyce oznacza wypisywanie recepty na podstawie ankiety, jaką pacjent wypełnił na stronie internetowej. To przepustka do legalnego zażywania substancji w Polsce zakazanej. – A to ważne dla tzw. warszawki, czyli osób o wysokim statusie, którym wyrok za posiadanie narkotyków może zaszkodzić w karierze, czyli niektórym studentom medycyny czy prawa, lekarzom, urzędnikom czy prawnikom, ale też dziennikarzom – zauważa Jakub Kosikowski.
200 zł za 15 g
Farmaceutka z podkrakowskich Niepołomic Paulina Front zauważa, że gdy medycznej marihuanie kończy się data ważności, wszyscy – zarówno hurtownicy, jak i aptekarz – obniżają jej cenę. Najniższa: 200 zł za 15 g. Podczas zeszłorocznej „promocji” 1 g kosztował w aptece 10 zł, podczas gdy na czarnym rynku od 30 do 50 zł.
Według Jakuba Kosikowskiego to rozrywkowi użytkownicy stanowią lwią część wykupujących medyczną marihuanę – według danych Głównego Inspektoratu Farmaceutycznego (GIF) w pierwszym półroczu zużyto cały roczny zapas suszu do produkcji medycznej marihuany przeznaczonej na rynek polski.
Marihuana nie znalazła się na liście
Tym bardziej dziwi go, że, wbrew postulatom Naczelnej Rady Lekarskiej (NRL), której jest rzecznikiem, i Naczelnej Rady Aptekarskiej (NRA), susz konopii indyjskich nie został wpisany na listę substancji, których nie można przepisywać bez osobistego zbadania pacjenta. Projekt rozporządzenia w sprawie środków odurzających, substancji psychotropowych i prekursorów kategorii 1, który trafił do konsultacji publicznych, takie ograniczenie nakłada na morfinę, fentanyl, oksykodon, tramadol, tapentadol i buprenorfinę, ale pomija medyczną marihuanę, którą w uwagach do projektu na etapie prekonsultacji przedstawiały samorządy lekarzy i farmaceutów. – W uwagach w ramach konsultacji publicznych NRL zaznaczy, że w wykazie powinny znaleźć się zarówno marihuana medyczna, jak i benzodiazepiny – mówi Jakub Kosikowski.
– Ograniczenie możliwości przepisywania medycznej marihuany przez „marihuanomaty” jest kluczowe, bo obecnie większość tego leku stosowana jest w celach rozrywkowych, co z lekarzy czyni dilerów, a z farmaceutów hurtowników. Tak być nie powinno – podkreśla.
Jeszcze do zeszłego roku pracował w lubelskiej poradni leczenia bólu, specjalizującej się w leczeniu chorych onkologicznie m.in. medyczną marihuaną. On i kilku innych lekarzy przyjmowali pacjentów z nowotworami, dobierając im odpowiednią dawkę dla złagodzenia mdłości po chemioterapii czy nieznośnego bólu. W ubiegłym roku szef przychodni musiał ich zwolnić. Poradnia nie przynosiła zysku, bo pacjentom wygodniej było zamówić lek przez „marihuanomat”, gdzie płacili 50 zł za wystawienie recepty i załatwiali wszystko przez ankietę online, zamiast przyjeżdżać do poradni i wydawać 180 zł. Tymczasem leczenie medyczną marihuaną wymaga specjalistycznej wiedzy i lepiej nie prowadzić go na własną rękę.
– Nawet po pierwszym użyciu marihuany mogą pojawić się objawy, który profesjonaliści określają mianem psychoz, powodujące zaburzenia czasoprzestrzeni ,silny lęk czy urojenia – mówi Monika Ziemańska-Szul, farmaceutka z Sanoka, która specjalizuje się w przygotowywaniu leków z medyczną marihuaną od początku jej legalizacji.
Farmaceutka lubi pacjentów przychodzących po medyczną marihuanę. To jedni z najbardziej rozmownych i otwartych ludzi, jakich spotyka w aptece. Chętnie opowiadają, po co im dany lek, i wypytują o dawki i działanie. Jednocześnie zauważa, że część z nich nie ma wskazań do takiego leku. – Są też użytkownicy tzw rozrywkowi ale większość stanowią osoby, które w marihuanie medycznej szukają rozwiązania problemów psychicznych – depresji, bezsenności, obniżonego nastroju, często są po próbach leczenia farmakologicznego przez specjalistę, ale z niezadowalającym efektem lub uciążliwymi działaniami niepożądanymi – zauważa farmaceutka. Tym chętniej pytają ją o właściwości suszu: – Pamiętać trzeba że MM ma rejestrację jako surowiec recepturowy nie posiada więc Charakterystyka Produktu Leczniczego (CHPL)który min określa wskazania do jego użycia, przeciwwskazania, informacje o możliwych interakcjach z innymi lekami, nie ma też ulotki dla pacjenta – tłumaczy Monika Ziemiańska-Szul, która wiedzę ze studiów na temat THC poszerza od lat.
Brak wiedzy na temat leku
Również Paulina Front, farmaceutka z podkrakowskich Niepołomic, widzi brak wiedzy na temat leku. W swojej aptece sprzedaje nie tylko sam susz, który od aptekarza wymaga jedynie precyzyjnego odmierzenia, ale wyrabia również ekstrakty, wymagające specjalistycznej wiedzy i sprzętu. Wśród jej pacjentów ci, którzy potrzebują medycznej marihuany jako leku na choroby neurologiczne (stwardnienie rozsiane, stwardnienie zanikowe boczne czy padaczkę), stanowią mniejszość, choć będącą z nią w ciągłym kontakcie monitorują wspólnie skuteczność terapii, bo nie zawsze wyższe stężenie THC jest lepsze. Wielu recepty zdobywa online, a zażywa w celach rozrywkowych.
Farmaceutka nie potępia wszystkich receptomatów: – Znam takie, które pacjentowi oferują konsultację ze specjalistą doskonale znającym się na leczeniu medyczną marihuaną. I do nich odsyłam pacjentów. Uważam jednak, że powinno się ograniczyć działalność tych, które gwarantują dostęp do medycznej marihuany bez wskazań. Ważne, by zbyt kategorycznymi rozwiązaniami nie wylać dziecka z kąpielą – podsumowuje Paulina Front. ©℗