W ostatnich dniach w mediach pojawiły się informacje, że w efekcie tych przepisów ośrodki leczenia niepłodności muszą przerwać wykonywanie zabiegów in vitro. Podkreślano, że ośrodki formalnie nie mogły złożyć programów przed 2 listopada, a przerwa w wykonywaniu zabiegów może być długa, ponieważ minister zdrowia na decyzję o zatwierdzeniu programu ma dwa miesiące od dnia otrzymania programu.
W środę biuro prasowe resortu zdrowia poinformowało PAP, że od poniedziałku minister zdrowia wydał 36 decyzji administracyjnych akceptujących programy postępowania z komórkami rozrodczymi i zarodkami.
Przewodnicząca Stowarzyszenia "Nasz Bocian" Anna Krawczak w rozmowie z PAP podkreśliła, że przepisy ustawy były znane od dawna, a resort zdrowia organizował spotkania z ośrodkami leczenia niepłodności, podczas których wyjaśniał, jak przygotować się do zmian w prawie. Dodała, że ministerstwo tłumaczyło, jak przygotować plany dostosowawcze, kiedy należy je złożyć, a także deklarowało chęć konsultacji tych programów.
Powiedziała, że resort prosił kliniki o wcześniejsze przedstawienie programów do konsultacji, tak żeby ich złożenie było jedynie formalnością i by zostały zatwierdzone w ciągu kilku dni. "I faktycznie tak się stało, mieliśmy te informacje zarówno z ministerstwa, potwierdzały je same ośrodki" - zaznaczyła Krawczak.
Przypomniała, że w ubiegłym tygodniu wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki informował, że na konsultacje zgłosiło się 37 klinik. "W Polsce funkcjonuje około 50 takich podmiotów, jest pytanie co się stało z 13 - czy one złożyły po prostu swoje plany trochę później, czy jeszcze tego nie zrobiły. Ale jeżeli się z tym spóźniły to pretensje mogą mieć tylko do siebie. To nie jest wina ani nowej ustawy, ani samego ministerstwa zdrowia" - uznała Krawczak.
Podkreśliła, że celem wdrażania tych zasad jest bezpieczeństwo pacjentów, ich tkanek, zarodków i komórek. "Zatem pokazywanie ośrodków po raz kolejny w aurze krzywdy, którą zrobiło im ministerstwo, jest - mam wrażenie - bardzo dużym nadużyciem wobec opinii publicznej" - oceniła Krawczak.
"Więc trochę nie rozumiem tej atmosfery histerii, która się wytworzyła, ponieważ nie zadziało się nic, czego ktokolwiek by się nie spodziewał" - dodała.
Zwróciła też uwagę, że większość ośrodków prowadziła leczenie w taki sposób, aby nie pacjentki nie odczuły skutków czasowej niemożliwości przeprowadzenia procedury in vitro. "Jeżeli już się stało tak, że pacjentka była wystymulowana, przełożyła jej się data punkcji, ministerstwo od razu powiedziało, że jest furtka, dlatego, że zdrowie pacjenta jest wartością nadrzędną, więc jeżeli trzeba będzie pobrać komórki, to ośrodek ma prawo to zrobić, bo nie może narazić zdrowia pacjenta. I tak się działo" - wyjaśniła Krawczak. "Większość pacjentów nie odczuła skutków zdrowotnych tej sytuacji, dlatego, że w ogóle nie została doprowadzona do momentu krytycznego stymulacji, a ci pacjenci, u których z różnych przyczyn ta stymulacja się przedłużyła, otrzymali świadczenie" - powiedziała.
Również ministerstwo zdrowia przypomniało, że ośrodki mogły spotkać się z przedstawicielami resortu i zapoznać się z wszystkimi informacjami koniecznymi do właściwego wdrożenia ustawy. "Przepis dotyczący utworzenia programów dostosowawczych nie jest błędem. Ich przygotowanie daje gwarancję odpowiedniego postępowania z komórkami rozrodczymi i zarodkami oraz zapewnia bezpieczeństwo wszystkim zarodkom. Zapewnia także właściwą implementację dyrektyw UE" - podkreślił resort w komunikacie zamieszczonym na stronie internetowej.