Pandemia nie zwiększyła zainteresowania młodych lekarzy specjalizacją z chorób zakaźnych. I to się prędko nie zmieni, jeśli resort nie będzie bardziej premiować tej dziedziny – podkreślają eksperci.

Na podstawie szczegółowych danych Ministerstwa Zdrowia dotyczących jesiennej kwalifikacji na rezydentury lekarskie, przeanalizowaliśmy, jak wygląda zainteresowanie specjalizacjami, które są szczególnie istotnie z punktu widzenia walki z pandemią COVID-19 (czyli medycyny rodzinnej, pediatrii, ale również anestezjologii i intensywnej terapii oraz chorób zakaźnych). Okazuje się, że młodzi lekarze chcą pracować jako anestezjolodzy, co wynikać może choćby z dużego zapotrzebowania i niezłych zarobków. Zgoła inaczej sytuacja wygląda w przypadku specjalizacji z chorób zakaźnych.
Wielkich zmian nie będzie
Na specjalizację z dziedziny anestezjologii i intensywnej terapii zakwalifikowało się 256 osób. Minister przyznał dodatkowe 70 miejsc, z czego najwięcej w województwie mazowieckim (27), pomorskim (14) oraz śląskim (11). Zgoła odmiennie sytuacja wygląda w przypadku zakaźników - na 130 miejsc złożono tylko 18 wniosków, z tego cztery miejsca otwarto w woj. mazowieckim, po trzy w woj. dolnośląskim i w Małopolsce, po dwa na Podkarpaciu, Podlasiu i w woj. świętokrzyskim oraz po jednej w woj. łódzkim i pomorskim.
Mimo więc podjęcia przez resort zdrowia próby zwiększenia liczby lekarzy tej specjalności, zainteresowanych brakuje. Tymczasem zgodnie z danymi Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce mamy obecnie 1126 specjalistów chorób zakaźnych wykonujących swój zawód. Zaś w ubiegłym roku po raz pierwszy wskaźnik wyszczepienia społeczności choćby na odrę spadł poniżej progu odporności zbiorowej. Widać zatem, że możemy ich potrzebować - nie tylko ze względu na pandemię.
Zdaniem Rafała Hołubickiego, rzecznika NIL, tak słaby wynik rekrutacji nie zaskakuje. - Na tę specjalizację nie ma chętnych z zasady. Można uznać, że jest to „historycznie uzasadnione”. Jeśli ta dziedzina medycyny od zawsze była traktowana przez decydentów odrobinę „po macoszemu”, to trudno dziwić się lekarzom, że nie chcą kształcić się w kierunku, w którym będą osamotnieni - wskazuje.
Zaś Wojciech Szaraniec, przewodniczący Porozumienia Rezydentów OZZL, podkreśla, że w opinii lekarzy jest to z jednej strony specjalizacja trudna, wiążąca się często z narażeniem własnego życia, z drugiej - w żaden sposób niepremiowana przez resort zdrowia. - Choroby zakaźne nie zostały nawet uznane za tzw. specjalizację deficytową, a co za tym idzie - godzina pracy lekarza rezydenta zakaźnika to w dalszym ciągu 24 zł. Stąd oczywiste jest, że lekarze wolą wybierać „spokojniejsze” specjalizacje (choćby medycynę rodzinną) lub te, które z zasady umożliwiają ucieczkę z niewolniczego - zarówno dla pacjentów, jak i lekarzy - publicznego systemu ochrony zdrowia - podkreśla.
Zdaniem dr. Jerzego Friedigera, dyrektora Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego w Krakowie, na zainteresowanie młodych lekarzy może wpływać sama specyfika tej dziedziny. - Choroby zakaźne to specjalizacja sezonowa. Stąd, jeśli już wydarzy się sytuacja, jaką mamy obecnie, to wtedy nagle okazuje się, że nie ma specjalistów. Proszę zwrócić uwagę, że długi czas oddziały zakaźne stały puste, stąd część szpitali je po prostu polikwidowała - wskazuje.
Jego zdaniem zmienić musiałby się sposób finansowania tak, by oddziały zakaźne dostawały pieniądze niezależnie od tego, czy są na nich pacjenci. - Niestety nasz system nie przewiduje mechanizmu „płacenia za gotowość” - podkreśla ekspert.
Zwraca też uwagę, że poza pracą na nielicznych oddziałach zakaźnych specjalista z tej dziedziny ma bardzo ograniczone możliwości zatrudnienia. - Stąd zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli ich „nadprodukujemy”, to koniec końców nie będą oni mieli gdzie pracować - argumentuje.
Czy sytuacja jest zatem bardzo poważna? Niekoniecznie, bowiem dr Friediger ma wątpliwości, czy choroby zakaźne w ogóle powinny być osobną specjalizacją. Jego zdaniem warto byłoby rozważyć, czy nie uczynić z tej dziedziny „dodatkowej specjalności” po specjalizacji z chorób wewnętrznych. Właśnie ze względu na wspomnianą sezonowość.
Anestezjologia - trudna, choć na fali
Zupełnie inaczej jest z drugą dziedziną, kluczową dla walki z COVID-19, czyli anestezjologią. Tu chętnych nie brakuje, choć również ta dziedzina jest uważana za niezwykle trudną, wiążącą się z ogromną odpowiedzialnością i obciążającą psychicznie (choćby ze względu na to, że z zasady część pacjentów trafiających na oddziały intensywnej terapii - zwłaszcza w dobie COVID-19 - po prostu umiera). Tu jednak o sezonowości nie ma mowy, bowiem ci specjaliści potrzebni są zawsze i to w coraz większej liczbie.
Jak podkreślają nasi rozmówcy, sytuacja anestezjologów się poprawia zarówno ze względu na możliwość podejmowania rozwoju zawodowego, jak i finansowych. - Zdano sobie sprawę, że właściwie żaden oddział nie może funkcjonować bez anestezjologów - również prywatne kliniki poszukują specjalistów z tej dziedziny. Do tego dochodzą polskie normy, które zakładają, że jeden anestezjolog może być na jednej sali operacyjnej. Stąd zapotrzebowanie na lekarzy tej specjalności jest obecnie po prostu duże. I dalej rośnie ze względu na rozszerzanie wskazań do interwencji anestezjologów - argumentuje dr Friediger.
Jednak Rafał Hołubicki studzi odrobinę entuzjazm wynikający z obiecującego wzrostu liczby miejsc. - Jeśli spojrzymy, ilu mamy anestezjologów, a ilu powinniśmy mieć, to nowi rezydenci stanowią kroplę w morzu potrzeb. Jest to dobry kierunek, ale trzeba pamiętać, że zanim oni się wykształcą, to też minie kilka ładnych lat. Systemowo można uznać to za gaszenie pożaru - kwituje.
Zainteresowaniem młodych lekarzy cieszą się też medycyna rodzinna i pediatria. Najwięcej wniosków zostało złożonych na specjalizację z medycyny rodzinnej (398), zaś największa konkurencja - jeśli chodzi o analizowane specjalizacje - była w przypadku rezydentury z pediatrii (1,4 chętnych na jedno miejsce).
W obu przypadkach minister rozszerzył pulę miejsc - o 108 na medycynie rodzinnej i 117 na pediatrii.
Ostatecznie szkolenie rozpoczyna 386 rezydentów medycyny rodzinnej i 275 pediatrii. Co sprawia, że lekarze chcą się kształcić w tych dziedzinach? Zdaniem ekspertów przede wszystkim niesłabnące zapotrzebowanie i możliwość pracy poza szpitalami, również w prywatnym sektorze albo na własny rachunek.
ikona lupy />
Zainteresowanie poszczególnymi specjalizacjami / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe