Dzieci także chorują na COVID-19. Rzadko, bo rzadko, ale mogą nawet umrzeć, a jedno na tysiąc rozwija wieloukładowy zespół zapalny powiązany z COVID – to jest realne zagrożenie - mówi w rozmowie z DGP dr hab. n. med. Ernest Kuchar, kierownik Kliniki Pediatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii.

Czy powinniśmy szczepić dzieci na COVID? Różne kraje przyjmują w tym względzie różnorodne strategie...
Dr hab. n. med. Ernest Kuchar, kierownik Kliniki Pediatrii Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego i prezes Polskiego Towarzystwa Wakcynologii / Materiały prasowe
To jest zrozumiałe, bo podejmujemy decyzje, nie mając pełnych informacji. Taka jest brutalna prawda: nie wszystko jeszcze wiemy o tym preparacie, jak też o dalszym rozwoju pandemii. Nie wiemy, jak będzie wyglądała czwarta fala. Kiedy pojawią się nowe warianty wirusa? Jaka będzie wobec nich skuteczność szczepień? Jeżeli będzie to wariant Delta, to na podstawie doświadczeń z Wielkiej Brytanii i Izraela wiemy, że szczepionka przeciwko temu wariantowi działa. Może nie chroni w pełni wszystkich szczepionych przed zachorowaniem, ale pozwala na uniknięcia hospitalizacji i zgonów. W przypadku dzieci liczy się przede wszystkim bilans korzyści do ryzyka, a wszystko wskazuje, że jest on satysfakcjonujący.
Wiemy, że przebieg COVID jest znacznie łagodniejszy u dzieci niż u osób starszych. Może więc szczepienia najmłodszych nie są potrzebne?
Szczepionka dla dzieci jest czymś nowym, trudno więc z góry przewidzieć, jak będą na nią reagowały – to jest całkowicie zrozumiałe. Ale trzeba sobie uświadomić, że dzieci także chorują na COVID-19. Rzadko, bo rzadko, ale mogą nawet umrzeć, a u jednego na tysiąc rozwija się wieloukładowy zespół zapalny powiązany z COVID – to jest realne zagrożenie. Z kolei u 10 proc. obserwuje się zespół pocovidowy – różnego rodzaju zaburzenia emocjonalne, problemy z koncentracją, snem, a także zmęczenie i zmniejszoną wydolność fizyczną, które utrzymują się miesiącami. Kto chciałby narażać na to dziecko? Wspomnę tylko, że są łagodniejsze choroby, przeciw którym szczepimy, i nie budzi to takich oporów, jak chociażby rotawirusy, tężec, błonica, ospa wietrzna czy grypa.
Mimo to rekomendacje dotyczące szczepień przeciw koronawirusowi są różne. Niemcy, Wielka Brytania i Izrael szczepią tylko te dzieci, które są narażone na ciężki przebieg COVID-19.
To prawda, są pewne różnice między krajami. Rekomendacje ewoluują wraz z nowymi danymi i ten proces przebiega w różnym tempie w poszczególnych krajach. Na przykład w USA rekomenduje się podawanie szczepionek wszystkim dzieciom od 12. roku życia. Czy to znaczy, że tam się bardziej naraża dzieci?
Sam pan mówi, że nie wiadomo, jakie będą efekty szczepień, a na COVID-19 dzieci chorują rzadko.
Z tym argumentem spotykam się bardzo często: „Moja Marysia nie zachoruje, to po co mam jej podawać coś, o czym niewiele wiemy?”. Na to jest prosta i bardzo logiczna odpowiedź. Ryzyko jest niezależne od naszych przekonań. Podam przykład, który powinien dać do myślenia. Wiedzą państwo, jaka jest śmiertelności wypadków komunikacyjnych na motorze?
Akurat nie mamy pod ręką statystyk...
Ja też nie. Ale jedno jest pewne: znacznie wyższa niż przy jeździe samochodem. W związku z tym można zapytać: kto wsadzi dziecko na motor? Raczej mało kto. Bezpieczniej do fotelika i do samochodu. Ale przecież są też wypadki samochodowe, a mimo to jeździmy autami, bo uważamy całkiem słusznie, że są bezpieczniejsze niż motory. Tak samo jest z ryzykiem zachorowania na COVID-19, a potem borykania się z jego ewentualnymi powikłaniami: jest znacznie większe niż przyjęcie szczepienia. Tu chodzi o statystyczną ocenę ryzyka, to jest ten bilans korzyści i kosztów.
To o jakim ryzyku mówimy?
Możliwe działania niepożądane to wstrząs anafilaktyczny, który występuje u kilku osób na milion, lub zapalenie mięśnia sercowego, które dotyka około jednej na 200 tys. osób. Rozumiem, że wobec tych ryzyk niektóre państwa przyjęły postawę wyczekującą, to kwestia odpowiedzialności. Ale proszę też pamiętać, że rekomendacje ciągle się zmieniają.
Podał pan przykłady szczepień na grypę czy rotawirusy, ale te preparaty na rynku znajdują się dłużej, więcej o nich wiemy. Czy w przypadku szczepionki na COVID-19 jest jakieś ryzyko, które może się pojawić?
Bardzo mało prawdopodobne. Brak mechanizmów biologicznych, które tłumaczyłyby możliwe odległe skutki. Warto zwrócić uwagę, że choć stosujemy je krótko, to trafiły już do miliardów ludzi. To ewenement i pokazuje, że życie dowiodło stopnia bezpieczeństwa, który jest bardzo wysoki. Ludzie mówią, że nie chcą szczepionki, bo nie wiadomo, jakie to będzie miało konsekwencje za parę lat. Ale to nonsens, bo ze szczepionką otrzymują tylko mRNA bądź DNA, martwy fragment wirusa, którego po dwóch dniach już nie ma, a choroba wystawia ich na kontakt z żywym wirusem, który się intensywnie mnoży, więc chyba jest bardziej szkodliwy. Poza tym czemu nikt nie pyta, jakie będą efekty COVID-19 za 10–20 lat? Jeśli obawiamy się odległych powikłań, to zdecydowanie bardziej powinny nam spędzać sen z powiek te wynikające z choroby.
Pojawiają się różne lęki. Niektórzy obawiają się związku szczepień z niepłodnością.
Przepraszam, ale muszę to powiedzieć: bzdura. Można wymyślić sobie wszystko. Jeżeli ktoś ma nadzieję, że szczepionka ma działanie antykoncepcyjne, to go rozczaruję: nie ma. Nie powoduje również raka, refluksu, zaparcia, wypadania włosów czy żółknięcia zębów.
Niektórzy podnoszą, że szczepiąc dzieci, traktujemy je jak żywą tarczę: podajemy im preparat, żeby chronić starszych.
Zgodzę się, że jest to nieco kulawy argument. To najsłabsza przesłanka, żeby przekonać do szczepień dzieci, w końcu jak ktoś boi się choroby, to niech sam się chroni za ich pomocą. Mnie zdecydowanie bardziej chodzi o ochronę konkretnego dziecka. Dlatego podałem przykład rotawirusów czy ospy wietrznej, gdzie nie chodzi o odporność zbiorową, tylko uchronienie dziecka przed pobytem w szpitalu.
Polska znalazła się wśród państw, które biorą udział w badaniach klinicznych szczepionki dla najmłodszych. Dlaczego akurat my?
To jest dla nas wyróżnienie i dowód na to, że u nas badania kliniczne prowadzi się sprawnie i rzetelnie, a więc szybko można liczyć na wiarygodne wyniki.
Chociaż mamy silny ruch antyszczepionkowy, to podobno wiele osób zgłosiło się do badań klinicznych.
W jeden dzień zamknęliśmy listę chętnych, co zdarzyło mi się po raz pierwszy. Do naszego ośrodka zgłosiło się ponad 400 osób – na 20 miejsc, które na przyznano. Większość to dzieci lekarzy czy naukowców, którzy czekali na szczepionkę dla swoich dzieci. Wiedzieli, że nie tylko dzięki temu zyskają inni, ale przede wszystkim ich dziecko. Wszystkie badania są dobrowolne: konieczna jest świadoma zgoda obojga rodziców, a w tym przypadku nawet i dzieci. Co ma konsekwencje, bo niektóre odmawiały, kiedy zrozumiały, że będą kłute. W sumie w badaniu w Polsce bierze udział sto kilkadziesiąt osób. Wszystko jest jawne, na badania wyraziła zgodę komisja bioetyczna.
Co z nich wynika?
Na razie oceniamy tylko, czy preparat wywołuje produkcję przeciwciał zbliżoną do starszych grup wiekowych. Ocena bezpieczeństwa nigdy się nie kończy – po wprowadzeniu leku czy szczepionki na rynek cały czas monitorowane są ewentualne działania niepożądane. Im więcej osób jest szczepionych, tym rzadsze działania niepożądane mogą się ujawnić. Dlatego bezpieczeństwo szczepionek bada się latami, przede wszystkim po wprowadzeniu na rynek. Ale to nie jest nic nowego. ©℗
Rozmawiali Klara Klinger i Jakub Kapiszewski