O niemal 20 proc. wzrosła sprzedaż leków w ostatnim miesiącu. I choć w tym roku wróciliśmy do aptek, to zdaniem ekspertów wciąż jeszcze nadganiamy czasowe zamrożenie w leczeniu.

Najgorzej wygląda sytuacja w terapiach ordynowanych przez lekarzy rodzinnych. Tutaj liczba preparatów sprzedawanych na receptę jest nadal niższa o 12 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym, który był z kolei gorszy od 2019 r., czyli przedpandemicznego, o 1,6 proc.
– Z przygotowanego przez nas raportu wynika, że ilość opakowań leków na receptę dynamicznie rośnie. Wartościowo w tym roku jesteśmy już nawet na plusie – zauważa Jarosław Frąckowiak, prezes PEX PharmaSequence. Przyznaje jednak, że to za mało, by szybko spłacić dług zdrowotny zaciągnięty podczas pandemii. Długiem zdrowotnym nazywamy wymierny efekt pandemii, jakim są: niezrealizowane świadczenia w zakresie diagnozy i leczenia chorób, które miałyby miejsce, gdyby jej nie było.
– Do kalkulacji długu zdrowotnego trzeba dołożyć prognozę nowych zachorowań oraz cięższych stanów pacjentów spowodowanych późniejszym niż w okresie przedpandemicznym zgłoszeniem się do lekarza – dodaje Frąckowiak.
Firma PEX PharmaSequence opracowała dla DGP symulację jego spłaty, czyli tego, jaki jest konieczny wzrost sprzedaży leków w okresie czerwiec–grudzień 2021, względem takiego samego okresu roku ubiegłego, by osiągnąć poziom sprzedaży, jakby pandemii nie było. Sprzedaż na rynku aptecznym koreluje silnie z ilością świadczeń.
Analiza wykazuje, że np. w leczeniu pulmonologicznym liczba leków kupionych w aptece w zeszłym roku spadła o ponad 11 proc., w neurologii i pediatrii o ok. 8 proc. W tym roku już widać, że wszystko drgnęło, jednak nadal – jak wskazują analitycy – żeby wyrównać sytuację sprzed pandemii liczba leków na receptę musiałaby rosnąć dużo dynamiczniej. W neurologii w drugiej połowie roku powinna wzrosnąć o 48 proc. w porównaniu z poprzednim rokiem, a kupowaliśmy tylko o 14 proc. więcej. W pulmonologii do wyrównania potrzebny byłby wzrost o 41,7 proc., a na razie nadal kupujemy mniej niż w 2019 r. W ginekologii i położnictwie spadek w 2020 r. wyniósł ok. 8 proc., a wzrost jest na poziomie 5 proc., tymczasem według analityków do końca roku przyspieszenie powinno wynosić ok. 50 proc.
Lekarze przekonują, że spadek kupowanych leków to z jednej strony efekt ograniczonego dostępu do specjalistów i podstawowej opieki zdrowotnej, ale także i w niektórych obszarach – paradoksalnie – lepszej kondycji. Jak tłumaczy prof. Andrzej Fal, kierownik Kliniki Alergologii Chorób Płuc i Chorób Wewnętrznych MSWiA w Warszawie, w poprzednim roku spadł smog, zmniejszyło się zanieczyszczenie powietrza, to zaś mogło mieć przełożenie na lepszą sytuację zdrowotną części osób z problemami m.in. alergologicznymi. Jednak przyznaje, że wiele osób miało opóźnione lub zamrożone leczenie. I podkreśla, że obecnie powrót do normalności na pewno przełoży się na ruch w aptekach. Już powoli zaczyna być widoczny – zarówno w liczbie preparatów, jak i cen. Te zaczęły rosnąć. I to niemało: średnia cena detaliczna leku w kwietniu tego roku wyniosła niemal 24 zł, i wzrosła o 1,1 proc. w porównaniu do poprzedniego miesiąca, a względem 2020 r. o 7,5 proc.
Eksperci jednak podkreślają, że należy przyglądać się i wyciągać wnioski, czy Polacy nie nadużywali leków, i do normalności wracać w racjonalny sposób. Resort zdrowia zapowiada, że w celu spłaty długu zdrowotnego wprowadzi brak limitu w płatności przez NFZ w przyjęciach do specjalistów. Ma to zmniejszyć kolejki i pozwolić na szybszą i lepszą opiekę nad chorymi. Poradnie i szpitale przekonują, że barierą jest brak kadry medycznej. Dodatkowe pieniądze niekoniecznie rozwiążą problem dostępności do lekarza. A co za tym idzie i do rozpoczęcia odpowiedniego leczenia.