Dla rodzin pracowników medycznych, dla współpracowników szpitala, dla pacjentów – każda placówka inaczej zorganizowała system rozdzielania dawek szczepionki na COVID-19, które mogłyby się zmarnować. Jak dowiedział się DGP, otrzymało ją dotychczas kilkaset osób spoza listy. Część systemowo, jednak nadal są osoby, co do których nie ma uzasadnienia – jak aktorzy czy radni.

Dyrektorzy szpitali przyznają, że nie wszyscy uprawnieni, którzy się zapisali na dany dzień, przychodzą. I muszą, zgodnie z zaleceniami NFZ i MZ, mieć gotowe listy, kogo wprowadzić na to miejsce. Tak aby nie wyrzucić ani jednej dawki. Jednak brak jasnych kryteriów wywołuje burze, jak po szczepieniu aktorów spoza listy. I wewnętrzne kłótnie. – Początkowo było bardzo sprawiedliwie. Była lista według PESEL – szczepienia miały się zacząć od najstarszych, ale kiedy okazało się, że będą dodatkowe dawki, wtedy wyszło na jaw, że bardziej uprzywilejowani są ci, którzy dobrze znają dyrektora. Pominięto np. pracowników oddziału covidowego – opowiada pracownik jednego z warszawskich szpitali.
Każda placówka ma zresztą swoje zasady. – Zdarzyło się np., że ktoś akurat zrobił test, który okazał się pozytywny. Zawsze jest więc kilka czy nawet kilkanaście wakatów – przyznaje Jarosław Kończyło, dyrektor szpitala w Kędzierzynie-Koźlu. W tej placówce najpierw otrzymują szczepienia pracownicy szpitala, a potem pracownicy firm współpracujących z nim czy sanepidu. We wtorek było osiem dodatkowych miejsc na szczepienie, a poprzedniego dnia kilkanaście. Informacja na ten temat jest kierowana do danej firmy, np. dostawcy tomografii czy polsko-amerykańskiej kliniki serca, która dzierżawi u nich powierzchnie. Są to osoby, które i tak znajdują się w grupie 0, ale byłyby szczepione później.
Podobnie jest w dużym szpitalu w stolicy. Tutaj z kolei wytypowano pacjentów i rodziny pracowników powyżej 60. roku życia. Zawsze zostaje kilka niewykorzystanych dawek, bo ktoś miał katar czy źle się czuł albo po prostu nie mógł dojechać. W szpitalu im. Jędrzeja Śniadeckiego w Nowym Sączu by uniknąć straty preparatu, w pierwszej kolejności po personelu medycznym mają być szczepieni pacjenci, a potem rodziny pracowników.
– Zwiększamy też skalę szczepień. W tym tygodniu było to 180 osób, od przyszłego ma być 360. To efekt rosnącej liczby chętnych – dodaje pracownik placówki.
W Białymstoku również dba się o to, by nie zmarnować żadnej dawki.– Jeden ze szpitali uniwersyteckich z kolei wytypował studentów, którzy byli gotowi przyjechać na wezwanie, jeśli się okaże, że jest więcej preparatu niż chętnych – mówi jeden z naszych rozmówców.
Zainteresowanie dodatkowymi dawkami jest duże. Trudno oszacować, ile dokładnie osób spośród rodzin medyków zostanie zaszczepionych.
Z szacunków warszawskiego Szpitala Bródnowskiego wynika, że dziennie zostaje niewykorzystane około pięć–sześć dawek. Pracownicy, którzy nie mogą się stawić, na swoje miejsce typują kogoś innego spośród zatrudnionych w szpitalu. Jak na razie system się sprawdza.
Są jednak i takie miejsca w Polsce, w których zainteresowanie przyjęciem szczepionki wśród personelu jest dużo większe niż możliwości.
Trwają jednak kontrole dotyczące prawidłowego wykorzystania.