Informatyzacja miała zupełnie zmienić sytuację pacjenta i lekarza oraz pozwolić na skuteczną kontrolę przepływających przez rynek zdrowotny pieniędzy. Teraz może się okazać kolejną po refundacji pułapką dla nowego ministra zdrowia.
Informatyzacja miała zupełnie zmienić sytuację pacjenta i lekarza oraz pozwolić na skuteczną kontrolę przepływających przez rynek zdrowotny pieniędzy. Teraz może się okazać kolejną po refundacji pułapką dla nowego ministra zdrowia.
Ministerstwo Zdrowia w 2007 r. zobowiązało się zinformatyzować służbę zdrowia. Zajęło się tym Centrum Systemów Informatyzacji Ochrony Zdrowia, a projekt za 712 mln zł został zgłoszony przez rząd jako jeden z priorytetowych w ramach programu Innowacyjna Gospodarka. Dziś projekt jest poważnie zagrożony, finansowanie wstrzymane, trwają kontrole i postępowania w prokuraturze.
Według założeń miała powstać platforma gromadząca wszystkie zdarzenia medyczne. Każdy pacjent miałby własne konto z historią choroby, mógłby zdalnie umawiać wizyty, a lekarze nie mieliby problemu z receptami. System automatycznie dostosowywałby poziom odpłatności, wypełniałby PESEL, adres i oddział NFZ na recepcie, a także pokazywałby, czy pacjent jest ubezpieczony.
Jednak już od samego początku pracom nad jej powstaniem towarzyszyły wątpliwości. Pierwsze dotyczyły samego studium wykonalności. Wykonało je Ernst and Young za blisko 5 mln złotych. Komisja miała do niego wiele poprawek. Za naniesienie ich CSIOZ zapłacił dodatkowe 2,4 mln zł. To zamówienie skrytykowali Urząd Zamówień Publicznych (UZP) oraz kontrolerzy z MSWiA. W efekcie naliczono korektę finansową na 566 tys. zł – to oznacza, że ta kwota nie będzie opłacana z pieniędzy przeznaczonych na projekt.
To był tylko początek kłopotów. Na skutek negatywnej oceny UZP niektórych zamówień – jak nas poinformowało samo CSIOZ – 3 mln 500 tys. zł zostało uznane jako niekwalifkowalne (też nie będą wypłacone z budżetu przeznaczonego na projekt).
Centrum boryka się też z innymi problemami. Prokuratura wszczęła w styczniu postępowanie w związku z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa: chodzi o podejrzenie fałszowania podpisów pracowników CSIOZ, najprawdopodobniej przez samego dyrektora Leszka Sikorskiego. NIK punktowała centrum za opóźnienia (do 2008 r. miała powstać możliwość internetowego umawiania wizyt, system taki nie powstał), nieprawidłowości przy przetargach (konflikt interesów, umowy z wolnej ręki, które powinny być prowadzone w ramach konkursów). Wskazywano też na brak pracowników merytorycznych, którzy by mogli monitorować projekt informatyczny.
Najdziwniejsze jest to, że resort zdrowia pomimo nieprawidłowości niczego nie zmienił i nie próbował ratować projektu. A o tym, co się dzieje w CSIOZ, wiedział od dawna. Z wewnętrznych kontroli (po jednej z nich złożono zawiadomienie do prokuratury) i od pracowników.
Kilka miesięcy temu minister Ewa Kopacz, chcąc wyjaśnić, co się dzieje w centrum, wezwała wszystkich pracowników do resortu. Podczas spotkania jeden z pracowników centrum przez półtorej godziny opowiadał o wszystkich nieprawidłowościach, do których dochodziło: od uchybień przy przetargach przez brak merytorycznego przygotowania, brak szans na realizację projektu po mobbing pracowników. Minister Kopacz – według opowieści świadków – była przerażona. Obiecała interwencję. Do końca swojej kadencji jednak nic nie zrobiła. Dlaczego? Nikt oficjalnie nie chce o tym rozmawiać. Według nieoficjalnych informacji bała się odpalać bombę przed wyborami. Obecnie na minie pozostał Bartosz Arłukowicz.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama