Sukcesem Kopenhagi interesują się szczególnie niemieccy eksperci, którzy są pod wrażeniem reform przeprowadzonych w tym skandynawskim kraju po 2000 r. Dobrze zorganizowany system nieźle zadziałał także w konkteście epidemii COVID-19.
Pierwszy przypadek zakażenia wirusem w tym kraju stwierdzono 27 lutego. Był to mężczyzna, który wrócił z Włoch. Duński Urząd Zdrowia w pierwszych dniach marca prognozował, że chorobę przejdzie 10–15 proc. obywateli, co oznaczałoby co najmniej 600 tys. chorych. W blisko sześciomilionowej Danii już w pierwszych tygodniach marca notowano 615 nowych infekcji dziennie. Od połowy tego miesiąca wirus stał się także powodem pierwszych zgonów. Dotychczas zmarło 640 Duńczyków, a średni wiek ofiar wyniósł 79 lat.
Sytuacja szybko się ustabilizowała i już 15 kwietnia premier Mette Frederiksen otworzyła przedszkola i szkoły dla dzieci pierwszych klas. To odważne posunięcie ewidentnie się powiodło, bo w maju i czerwcu liczba zachorowań ciągle spadała, choć w Danii nie obowiązywało noszenie maseczek i w tym czasie prawie całkowicie wrócono do normalności. Odbicie nastąpiło w sierpniu; od tego czasu liczba zakażeń znów zaczęła rosnąć, choć liczbę zgonów udało się utrzymać na niskim poziomie (od czerwca nie zdarzyło się, by w ciągu doby zmarło więcej niż trzyosoby).
Państwowy system opieki zdrowotnej w Danii jest drogi i pochłania rocznie 8,8 proc. PKB. To mniej niż w Niemczech, które wydają na zdrowie blisko 12 proc. PKB, ale więcej niż w Polsce, która przeznacza 6,3 proc. PKB. Duńska służba zdrowia podlega administracji państwowej, a środki na jej utrzymanie pochodzą z podatków. Taki scentralizowany system umożliwił 20 lat temu szybką i głęboką reformę. Przełomową reorganizację Duńczycy zawdzięczają wieloletniemu premierowi z liberalno-konserwatywnej partii Lewica, Larsowi Løkkemu Rasmussenowi, który przeprowadził ten projekt, nie zważając na krytykęopozycji.
W tym niewielkim kraju było niegdyś 100 dużych szpitali. Po reformie jest ich już tylko 18. Stare i małe zakłady zastąpiono nowo wybudowanymi centrami medycznymi. Jedno z nich, w mieście Aarhus, dysponuje 1150 łóżkami, zatrudnia 10 tys. pracowników i przeprowadza nawet 80 tys. operacji rocznie. Ich sprawne funkcjonowanie i optymalne wykorzystanie środków jest możliwe także dlatego, że dostęp do szpitali i usług specjalistycznych w Danii jest przeznaczony wyłącznie dla pacjentów, którzy faktycznie tej pomocy potrzebują. Urzędnicy założyli, że osoby z mniej groźnymi dolegliwościami mają być kierowane do lekarzy pierwszego kontaktu wprzychodniach.
Reforma zakładała koncentrację środków i maksymalną specjalizację. Løkke Rasmussen wielokrotnie przywoływał przykłady negatywnych konsekwencji rozproszenia pieniędzy między wiele małych szpitali. – Wszyscy pamiętamy, jak na Bornholmie usuwano piersi kobiet chorych na raka tylko dlatego, że brakowało kompetencji do alternatywnych rozwiązań. Dlatego uznaliśmy, że musimy stawiać wyższe wymagania oddziałom specjalistycznym, jeśli chodzi o kompetencje personelu i liczbę przyjmowanych pacjentów – tłumaczył były już premier, poprzednik obecnie urzędującej MetteFrederiksen.
Kolejnym aspektem zmian była cyfryzacja. W oparciu o portal Sundhed.dk Dania już w 2003 r. stworzyła podwaliny zdigitalizowanej opieki zdrowotnej. Platforma służy do wymiany danych zdrowotnych między pacjentami a lekarzami, a także do wystawiania recept. W 2019 r. każdego miesiąca korzystało z niej 1,8 mln użytkowników. Oczekuje się, że miesięczna liczba użytkowników będzie rosła o 10 proc. rocznie. Władze wydały na reformę równowartość 5,7 mldeuro.