Pandemia zmieniła mapę zachorowań w Polsce. Dużo rzadziej zapadamy na choroby zakaźne.
Lockdown zrobił swoje. Zamknięte przedszkola, szkoły i niektóre zakłady pracy, mniej przyjęć do szpitali, brak możliwości jedzenia posiłków w restauracjach oraz zamknięcie granic – wszystko to spowodowało, że rzadziej zapadaliśmy na choroby wirusowe czy bakteryjne. Eksperci od dawna sygnalizowali, że tak może być, a teraz widać to w statystykach Państwowego Zakładu Higieny (PZH). Porównaliśmy sytuację epidemiczną od stycznia do połowy lipca 2020 r. z tym, co działo się w tym samym okresie 2019 r.
W tym czasie liczba zakażeń rotawirusem spadła z 28,7 tys. do 5 tys., a norowirusem – z 3,7 tys. do 1,1 tys. To choroby, które najczęściej były związane z pobytami w szpitalach, ale też przenoszone między dziećmi w przedszkolach i żłobkach. O niemal połowę zmniejszyła się też liczba zakażeń bakteryjnych jelitowych u dzieci, o 40 proc. – salmonellozą. Powodem było oczywiście wstrzymanie pracy przez placówki oświatowe, ale też zakaz imprez masowych – koncertów i ślubów, podczas których często dochodzi do zatruć pokarmowych.
Kiły także mniej
O połowę spadła liczba chorych na szkarlatynę i ospę, za to odra nieomal zniknęła z terenu Polski, bo zamiast 1,5 tys. przypadków stwierdzono ją u jedynie 28 osób. Tu też zadziałała izolacja, mimo że wstrzymano szczepienia, przez co ryzyko zachorowania na choroby było większe. Jedną z przyczyn było też zamknięcie granic z Ukrainą, skąd w ubiegłych latach przywleczono nad Wisłę wiele przypadków odry. Widać też mniej chorób odkleszczowych, czyli boreliozy i zapalenia mózgu. To z kolei konsekwencja zamknięcia parków i lasów oraz ograniczonego przemieszczania się przez Polaków.
Profilaktyka wymierzona w COVID-19 działa też na wirusy grypy
Trochę bardziej zaskakujące są dane dotyczące chorób przenoszonych drogą płciową – tutaj też wyraźny jest spadek zdiagnozowanych przypadków. Zanotowano 460 zachorowań na kiłę wobec 830 rok wcześniej, statystyki rzeżączki spadły z 300 do 180, a chorób wywołanych chlamydią – z 232 do 120. Zdaniem ekspertów to z kolei efekt zamrożenia kontaktów międzyludzkich, ale i kłopotów z dostępem do badań. – W czasie lockdownu placówki medyczne zostały zamknięte, wprowadzono teleporady, które nie pozwalają na wychwycenie każdego problemu, z którym boryka się pacjent. Często potrzebne jest wykonanie badań, a te nie były możliwe – dodaje Joanna Narożniak, rzeczniczka mazowieckiego państwowego wojewódzkiego inspektora sanitarnego.
Strach przed jesienią
Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie profilaktyki zakażeń ze Szkoły Zdrowia Publicznego CMKP i Centrum Medycyny Zapobiegawczej i Rehabilitacji, zwraca uwagę również na to, że wiele osób mogło nie pójść do lekarza pierwszego kontaktu, nawet jeśli czuło się źle. Tymczasem głównym dostawcą danych do raportów epidemiologicznych są właśnie lekarze rodzinni. – Jeśli chodzi o dane napływające ze szpitali, niewiele się zmieniło. Statystyki są podobne do tych sprzed roku – dodaje.
W tym roku rzadziej zapadaliśmy też na grypę. Liczba przypadków spadła o 750 tys., do 2,2 mln. Powodów jest wiele. Po pierwsze, coraz więcej osób się szczepi, do czego przyczyniają się programy profilaktyczne finansowane przez samorządy. Po drugie, narodowa kwarantanna spowodowała, że możliwość zakażania się została ograniczona. Do tego dochodzą ograniczenia związane z liczbą pasażerów w komunikacji miejskiej, w sklepach czy w ogóle zamknięcie centrów handlowych, kin, teatrów. Wirus grypy utrzymuje się na metalowych poręczach wózków sklepowych nawet przez 70 godzin. Profilaktyka wymierzona w COVID-19 w identyczny sposób działa na wirus grypy.
– Istnieje jednak duże ryzyko, że na jesieni może dojść do wysypu wielu chorób. To możliwe, jeśli w pełni wrócimy do szkół, przedszkoli, zakładów pracy. Szczególnie że z powodu lockdownu doszło do przesunięcia terminów szczepień obowiązkowych – zaznacza Joanna Narożniak. Podobnie uważa Paweł Grzesiowski. – Izolacja sprawiła, że dzieci nie chorowały na wiosnę, kiedy normalnie mamy do czynienia z wysypem infekcji, dzięki czemu są w lepszej kondycji. Dlatego oczekiwałbym wysypu chorób pod koniec roku. Wówczas wrócimy do sytuacji z jesieni 2019 r. – przewiduje Grzesiowski.
Dlatego eksperci apelują, by maseczki pozostały z nami w przestrzeni publicznej do czasu, aż nie zostanie wynaleziona szczepionka na koronawirusa. Wskazują również, że choć liczba zachorowań na choroby zakaźne mogła się zmniejszyć, COVID-19 mógł pogorszyć sytuację chorych przewlekle, onkologicznie i kardiologicznie. Ograniczony dostęp do lekarzy i strach przed epidemią może spowodować wysyp poważnie chorych w najbliższym czasie. Zbyt późna diagnostyka ma bowiem negatywny wpływ na ich sytuację.