Doniesienia o kolejnych postępach koronawirusa zaczynają brzmieć jak komunikaty z linii frontu. W ten weekend przekroczyliśmy pierwszą setkę przypadków, a – jak zapowiedział premier – w ciągu kolejnych kilku dni może być ich kilkaset lub nawet kilka tysięcy.
W efekcie kiedy jedni wpadają niemal w panikę, inni lekceważą zagrożenie. To ostatnie dotyczy zwłaszcza najbardziej narażonych osób, czyli seniorów. Wielu z nich uważa, że to problem, który ich nie dotyczy, co doprowadza ich rodziny na skraj wytrzymałości nerwowej.
„Zabraliśmy ojcu buty, a i tak poszedł do kościoła. Ma 80 lat i jest w grupie ryzyka”. „Moi rodzice poszli do lekarza, bo mieli umówioną wizytę. Wszędzie chodzą razem, więc poszli. Potem na mszę”. „Mój tata tylko dlatego nie wyjechał do Anglii, bo zamknęli granice, a potem chciał przyjechać niańczyć moją trójkę dzieci. Jest lekarzem. Ma 73 lata”. „Moja mama, która jest profesorem matematyki, poszła kilka dni temu do urzędu skarbowego. Uznała, że musi osobiście złożyć PIT”. „Teściowa, jak tylko ogłosili, żeby zostać w domu, pobiegła do banku. Tam czekała w ogromnej kolejce, chciała wypłacić pieniądze”. „Zadzwoniłem do rodziców, byli na zakupach, poszli w największy tłum, mimo że byli w sklepie dzień wcześniej. Przecież to sobota”.
To kilka historii, które usłyszeliśmy w ostatnich dniach. Z naszych bezpośrednich obserwacji (badań na ten temat nie ma – więc to subiektywna ocena) najbardziej niesubordynowani są starsi – i niechętnie się zgadzają na kwarantannę. Mówią jedno: oni panikować nie będą. Już swoje przeżyli. Albo że za PRL ludziom kazali coś robić, już mają tego dosyć. Argumenty, które padają, są zazwyczajpodobne.
Do tego dochodzi lekceważenie choroby, bo dzieje się gdzieś dalej. To nadal niespełna dwie setki potwierdzonych przypadków zachorowań na całą Polskę, średnio około 10 na województwo. Z perspektywy wielu może się wydawać, że to nie ich problem.
Tymczasem przy mobilności polskiego społeczeństwa i pewności, że wirus już rozpowszechnia się w kraju, a nie jest jedynie przywożony przez przyjeżdżających z zagranicy, lekceważenie wirusa niesie bardzo poważne zagrożenie. W tej chwili w Polsce jest 19 laboratoriów robiących testy. Jak mówił wczoraj minister zdrowia, to oznacza, że można przebadać około 3 tys. próbek na dobę, testy są wykonywane również w warunkach domowych, jeżeli jest taka potrzeba. Dzięki temu jest mniej pacjentów przychodzących do szpitali. Ale w zachodniej prasie można przeczytać szacunki, że na każdy zgon przypada nawet do 800 zakażonych osób. To oznacza, że liczba tych, które roznoszą wirusa, może być nawet 10-krotnie większa niż potwierdzone przypadki.
A w przypadku koronawirusa prawidłowość jest prosta: im starszy i bardziej schorowany człowiek, tym większe niebezpieczeństwo choroby z powikłaniami, a nawet śmierć. Co więcej, obecne szacunki pokazują, że śmiertelność wirusa jest porównywalna z grypą hiszpanką. Seniorzy to więc grupa naprawdę wystawiona na wielkie ryzyko. Do tego zapewne najbardziej konserwatywna w przyzwyczajeniach życiowych. Więc jeśli komunikaty o zagrożeniu powinny do kogoś docierać, to w pierwszej kolejności do tych osób.
Dlaczego rząd ostrzega SMS-em przed silnym wiatrem, zalecając zostanie w domu, a teraz w przypadku zagrożenia koronawirusem już nie? Czy ogłoszenie stanu zagrożenia epidemicznego nie jest wystarczającym powodem, żeby wysłać wiadomość: że zaleca się szczególnie osobom starszym ograniczenie wyjść do minimum?
Tym bardziej, że to nie chodzi tylko o własne zdrowie czy nawet życie. Trzeba też myśleć o tym, by nie narażać innych. Opinie, że ja się choroby nie boję, są egoistyczne. Chodzi bowiem o solidarne podejście – im więcej osób będzie przestrzegać kwarantanny, to nawet jeżeli nie ograniczy epidemii, to spowolni tempo jej rozprzestrzeniania. A to o tyle istotne, że im bardziej spłaszczony będzie poziom zachorowań, tym większa szansa, że system ochrony zdrowia nie padnie już w pierwszym momencie „piku”.
W książce Mario Puzo jeden z drugoplanowych bohaterów, lekarz Jules Segal, żali się, że pacjenci nie słuchają jego przestróg. – Mówię: Nie pij czy nie pal, bo umrzesz, ale to do nikogo nie dociera, bo śmierć nie nadejdzie jutro – wyjaśnia. Koronawirus to jednak realne zagrożenie dziś. Jak pokazują statystyki, między zakażeniem a śmiercią średnio upływa nieco ponad 17 dni. Warto więc to uświadomić naszym seniorom. To rola głównie rodzin, ale także państwa.