- Jeśli dzięki e-receptom uprościmy zasady określania płatności za leki, lekarze chętniej będą je wystawiali - mówi Tomasz Zieliński, wiceprezes Polskiej Izby Informatyki Medycznej, ekspert Porozumienia Zielonogórskiego.
Zaproponowane niedawno przez resort zdrowia ułatwienia dotyczące określania poziomu refundacji na receptach nie do końca usatysfakcjonowały lekarzy. Jak pan je ocenia?
W mojej opinii idą one w dobrym kierunku, ale są za małym krokiem – zdecydowanie zbyt małym w stosunku do tego, czego oczekuje środowisko.
Czy już na obecnym etapie informatyzacji można pójść dalej niż zaproponował resort?
Z całą pewnością jest większa przestrzeń do uproszczenia. Przykładowo, są leki, które w oczywisty sposób powinny być refundowane. Dziś jednak gdy lekarz stwierdza, że pacjenta należy leczyć jakimś preparatem, najpierw musi sprawdzić, czy opis w charakterystyce produktu leczniczego pozwala na jego zastosowanie. I nie chodzi o względy medyczne. Na przykład jest lek złożony z dwóch preparatów na nadciśnienie. Według obecnych wytycznych towarzystw naukowych lepiej pacjentowi dać właśnie taki lek zamiast dwóch oddzielnych. Ale charakterystyka mówi zwykle, że on jest wskazany, o ile wcześniej pacjent był leczony i jednym, i drugim preparatem. I lekarz staje przed dylematem – przepisać od razu podwójny, czy – żeby się NFZ nie czepiał – dać mu na miesiąc dwa pojedyncze, a dopiero potem ten podwójny? I zaczynamy działać bez sensu, marnować czas i zdrowie pacjenta, dla bezpieczeństwa refundacyjnego.
I co zrobić w takiej sytuacji?
Część z nas pisze wtedy ten lek na 100 proc., część ryzykuje, bo ma nadzieję, że jednak nie zostanie to zakwestionowane. Tracą też pacjenci, bo niektórzy dostają zniżkę, a inni płacą 100 proc. To jest bez sensu, bo ci pacjenci powinni te leki brać, one są na liście leków refundowanych i państwo nic by nie straciło, przyjmując zasadę, że skoro lekarz dany lek wypisał, to on się należy ze zniżką. Skoro jest potrzebny i refundowany, to powinien być refundowany dla wszystkich. I takich jest większość. Zostawmy grupę leków, które są bardzo drogie, rzadko stosowane, które będziemy zatwierdzać, podając grupę, kod itd. Weźmy na przykład paski do glukometrów. Ktoś, kto ma cukrzycę, powinien je mieć na zniżkę. Ale państwa nie stać, żeby refundować je każdemu, kto chce sobie zbadać poziom cukru. Zatem rolą lekarzy powinno być stwierdzenie, czy pacjent ma cukrzycę, czy nie. I na dzisiaj to by było akceptowalne. Natomiast w kolejnym kroku, jeśli będziemy mieć Internetowe Konto Pacjenta (IKP) z danymi o pacjencie, to ta informacja powinna być do niego przypisana, wraz ze zniżką. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w platformie P1 zrobić taki moduł. I ja już się tym nie będę musiał zajmować, bo to będzie w systemie.
Dziś jeszcze nie da się tego zrobić?
Na razie nie ma wiarygodnego źródła informacji, bo w kontach jest pusto. Ale jak zaczniemy je nasycać danymi, będziemy w stanie stworzyć system, który w praktyce nie wymagałby od lekarza orzekania o refundacji. Wystarczyłoby połączyć lek z rozpoznaniem i przypisać zniżkę.
Podobnie z uprawnieniami pacjenta – również powinny być do niego na stałe przypisane. W tym projekcie, o którym rozmawiamy, jest próba stworzenia bazy z takimi informacjami, ale nie od tej strony, co trzeba. Bo to lekarzom POZ każe się zbierać te informacje od pacjentów i wysyłać do P1 (np. że są inwalidami wojennymi czy zasłużonymi krwiodawcami). I kiedy w przyszłości w systemie zbiorą się te dane, będzie się o tym informować pozostałych lekarzy. My mówimy: nie zrzucajcie tego na nas, tylko zbierzcie je od instytucji, które te rejestry już posiadają. Tak, jak dostajemy informacje o ubezpieczeniu z NFZ, tak powinniśmy dostawać od właściwych podmiotów informacje o dodatkowych uprawnieniach. A właściwie nie my, tylko apteki, bo lekarzowi nie robi różnicy w leczeniu, czy pacjentowi się należy zniżka z tego czy innego tytułu. Poza tym lekarz nie ma czasu ani kompetencji, żeby takie uprawnienia weryfikować – czego się teraz od niego wymaga.
Mówi pan, że w pierwszej kolejności trzeba wypełnić konta pacjentów. Ale na razie niewielu ma aktywne IKP. Może nie są jeszcze gotowi na informatyzację?
Jeśli garstka lekarzy wystawia e-recepty, to garstka pacjentów zakłada IKP. Ja pracuję w dwóch gminach, w jednej jest punkt potwierdzania profilu zaufanego (PZ), w drugiej nie. To jest teren wiejski, z dala od aglomeracji, a moi pacjenci to głównie starsi ludzie, często schorowani – oni nie pojadą szukać miejsca, gdzie można założyć IKP. Stąd pomysł, o którym mówiłem od dawna – i cieszę się, że ministerstwo to podchwyciło – by mogły to robić placówki medyczne. Ale nie może być to obowiązek, tylko opcja dla chętnych. I pod warunkiem, że państwo pokryje koszty, tak jak ponosi je przy potwierdzaniu PZ w innych instytucjach. Wtedy zainteresowanie ze strony pacjentów na pewno będzie większe.
Warto też mówić głośno o tym, że pewne korzyści z e-recepty pacjent może mieć nawet przed założeniem IKP. Może kupować każdy lek innego dnia, każdy w innej aptece. Może realizować receptę na raty – jak ma przepisane trzy opakowania, może wykupić tylko jedno, a resztę później. Może podać komuś kod do realizacji recepty. Przykładowo, jeśli u nas w Wysokim nie ma leku, może o kupno poprosić wnuczka z Lublina, który nie musi przyjeżdżać po receptę, wystarczy, że zna kod. Więc są już korzyści, choć większe będą w przyszłości. Ale trzeba zacząć od małych kroków. Jednym z pierwszych powinna być poprawa w określaniu refundacji. Gdybyśmy dzięki e-recepcie w dużej mierze zdjęli ten obowiązek z lekarzy, byłaby to dla nich motywacja, by wchodzić do systemu. A gdy lekarze będą wystawiać e-recepty, pacjenci zobaczą, że to działa i będą zakładać IKP. Jak nasycimy je danymi, będzie można wyciągać wnioski. Ale to jest proces, który musi trwać.
Jak długo?
To zależy, na jakie zdecydujemy się zmiany. Przy tej wersji ustawy, którą zaproponował resort – kilka lat. Jeśli byśmy poszli w kierunku, jakiego oczekuje środowisko, w ciągu przyszłego roku można by dojść do zapełnienia systemu danymi w widoczny sposób.
Czasu jest jednak mało – ustawa jest w konsultacjach, ciężko będzie ją uchwalić i wdrożyć nowe rozwiązania przed wyborami.
Czy pana zdaniem możliwe jest, by od przyszłego roku wszyscy lekarze wystawiali e-recepty?
Moim zdaniem nie ma szans, żeby było to 100 proc. Duża część – owszem, ale na pewno nie wszyscy. Już z e-zwolnieniami był problem, a zwolnienia wystawia się rzadziej. Ja dziś wystawiłem jedno zwolnienie, a recept – setki. Zwolnienie może poczekać, w razie czego w ciągu trzech dni można je uzupełnić, ale przy recepcie już nie ma takiej możliwości. Pacjent musi wyjść z receptą z gabinetu i od razu pójść do apteki, ona musi już tam na niego czekać, niczego nie można odłożyć na później.