Rzucić wszystko i wyruszyć w podróż dookoła świata. Zwiedzać odległe krainy, oddychać egzotycznym powietrzem, sprawdzić siebie w ekstremalnych sytuacjach – kto choć raz w tygodniu nie marzy o tym, by zamknąć za sobą drzwi i sprawdzić jak jest tam, gdzie nas nie ma?

Marzy każdy, ale na realizację pragnień decydują się nieliczni. Głównie z przyczyn finansowych. Czy słusznie? Małgosia i Paweł, autorzy bloga Ale Jazda zdradzają, jak wygląda i ile kosztuje życie w podróży.

Trzeba mieć odpowiedni charakter

- Jeszcze zanim się poznaliśmy, każde z nas kochało podróże. Najpierw osobno, a potem razem odkrywaliśmy różne zakątki świata. Zjeździliśmy sporą cześć Europy, kilkukrotnie byliśmy w Stanach, zawitaliśmy nawet do Afryki. Początkowo nie mieliśmy w planach podróży dookoła świata. Bardziej chodziła nam po głowie praca lub szkolenie za granicą. Ale nowy pracodawca znalazł się w Polsce a wraz z nim większe wyzwania, projekty stabilizacja. Dobrze nam się układało: mieszkaliśmy w ciekawym miejscu, realizowaliśmy pasje, stać nas było na wakacje latem i zimą. Zarabialiśmy powyżej średniej krajowej. Zdaniem wielu „żyć nie umierać” – przyznaje Gosia.

Impuls

- W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że nie chcemy żeby nasze życie już zawsze tak wyglądało. Praca – dom, praca – dom. Coś w nas pękło. Poczuliśmy głód wyzwania, potrzebę zmiany, chęć zobaczenia tego, co nieznane. Zapragnęliśmy czegoś nowego, wielkich przygód, wyzwań, szaleństwa – wylicza Paweł.

Małżonkowie podkreślają, że był to bardziej proces niż spontaniczna decyzja. Zdradzają, że potrzebowali impulsu, by przystąpić do realizacji. Okazała się nim wizyta znajomej Amerykanki, która przyleciała na ich ślub. Gdy opowiedziała im o swojej 9-miesiecznej przygodzie, podjęli decyzję o wyjeździe i rozpoczęli przygotowania.

Przed podróżą

- Plan był prosty: pakujemy nasze życie w kartony, zamykamy wszystkie sprawy, kupujemy bilet w jedną stronę i jedziemy. A o tym co dalej, będziemy decydować z dnia na dzień – wspominają.

Po podjęciu decyzji dali sobie pół roku na pozamykanie bieżących spraw. Cztery miesiące przed wylotem kupili bilety. Na pierwszy przystanek wybrali Tajlandię.

- Chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej. Założyliśmy, że po Azji pojedziemy do Australii i Nowej Zelandii a potem do USA i Kanady. Na koniec zostawiamy Amerykę Południową, w zależności od tego jak będzie wyglądał nasz budżet – jednym tchem mówi Małgosia.

Pytani o kosztorys uśmiechają się znacząco i przyznają, że go nie mieli. Dużo czytali, zbierali informacje, przeglądali strony internetowe i powoli kompletowali niezbędny ekwipunek.

- Mieliśmy informacje od podróżujących przyjaciół i z blogów turystycznych na temat tego, ile mniej więcej musimy liczyć na osobę na miesiąc. Pomnożyliśmy to przez liczbę miesięcy i tak wyszła nam minimalna kwota, którą powinniśmy mieć na start. Ciężko to nazwać kosztorysem. Dodatkowo wiedzieliśmy, że będziemy próbować różnych opcji oszczędzania więc podeszliśmy do tej pierwotnej kwoty dość optymistycznie.

Przygotowania wymusiły całkowitą reorganizację dotychczasowego życia, w tym także gromadzenie oszczędności.

- W odpowiednim czasie pożegnaliśmy się z pracą i domknęliśmy formalności. Sprzedaliśmy rzeczy, których nie mieliśmy już potrzebować. Na pierwszy ogień poszedł samochód, który wbrew naszym najśmielszym oczekiwaniom sprzedał się w tydzień! I zostaliśmy bez samochodu na 3 miesiące przed wyjazdem. Pozbyliśmy się też sprzętu sportowego, książek, ubrań, różnych drobiazgów. Na wyprzedażach garażowych można znaleźć kupca na wiele przedmiotów. I warto pamiętać o tym, że kwota, która w Polsce nie stanowi dla nas wartości, w Azji wyżywi nas przez cały dzień. Na sam koniec musieliśmy się wyprowadzić, co było chyba najcięższe logistycznie i emocjonalnie – przyznają.

- Założyliśmy, że rok podróży powinien kosztować nie więcej niż 10 tysięcy dolarów na osobę. Ale codziennie staramy się, by kwota ta była jak najmniejsza. W pewnym momencie będziemy też rozglądać się za pracą żeby dorobić na dalszą drogę. Ale jeszcze nie wiemy, kiedy nadejdzie ta chwila.

Pierwszy przystanek – Bangkok

Żadnych luksusów. Od razu wiedzieliśmy, że im mniej będziemy wydawać, tym na dłużej nam wystarczy. Tyle z założeń, na początku i tak więcej się wydaje bo przyjeżdżasz gdzieś, gdzie realia są zupełnie inne, nie znasz cen, myślisz sobie "jak tanio" a w rzeczywistości i tak przepłacasz dwa razy. Dopiero po jakimś czasie zaczynasz dostrzegać różnicę i kombinujesz „jak miejscowy”.

Oszczędności

- Oszczędzamy na podstawowych i codziennych wydatkach, bo te stanowią największy koszt podróży. Ani razu nie spaliśmy jeszcze w hotelu, a podróżujemy już pół roku. Wybieramy tańszy Guesthouse lub hostel. Warunki są naprawdę dobre i czasem za 9$ można spać w ładnym pokoju z prywatną łazienką i klimatyzacją. Chętnie korzystamy też z Couchsurfingu. Dzięki niemu, oprócz oszczędności, dochodzi coś o wiele lepszego czyli kontakt z lokalnymi mieszkańcami. Fantastyczna sprawa. Nie wszędzie CS działa dobrze, ale są kraje, gdzie przez miesiąc nie musisz szukać komercyjnego zakwaterowania – tłumaczą.

Ich podróż poślubna stała się sposobem na życie. Małżonkowie sami nie wiedzą dokąd zaprowadzi ich los / Inne

- Kolejny temat to jedzenie. Nie chodzimy do turystycznych restauracji. Jemy tam gdzie miejscowi. Często za 1$ można zjeść naprawdę dobry posiłek. Gdy tylko mamy dostęp do kuchni to gotujemy sami, bo tak jest zdrowiej. Nie zawsze jest to tańsza opcja, ale za to wiesz co jesz – przyznają.

Środki transportu, też są tańsze i droższe. Wystarczy trochę poszukać, zamiast taksówki można skorzystać z komunikacji miejskiej albo „złapać stopa”. Zdaniem Glogerów trzeba się jednak trochę się wysilić, samo się nie zrobi.

- Nie chcemy rezygnować z tego po co tu przyjechaliśmy, czyli z odkrywania świata. Wiadomo, niektóre bilety wstępu lub atrakcje są dość drogie, ale jak jest okazja do zobaczenia czegoś wyjątkowego to się nie zastanawiamy. To samo tyczy się naszych pasji. Jak gdzieś jest możliwość np. popływania na wakeboardzie to z niej korzystamy, mimo, że nie jest to najtańsze hobby. Staramy się też regularnie chodzić na siłownię, basen lub uprawiać inny sport – wyliczają.

Posiłek w Wietnamie. Za 10 zł dwie osoby najadły się do syta / Inne

Podsumowując wydatki stwierdzają, że rezygnują z wszelkich luksusów, bo ich nie potrzebują, ale nadal starają się korzystać z życia i z tej podróży.

Wydatki

- Nie mamy budżetu dziennego. W sumie nawet się nad takim rozwiązaniem nie zastanawialiśmy. Zdarzają się dni kiedy wydajemy bardzo mało, kiedy indziej wydamy trochę więcej lub nawet dużo. Zależy od tego co akurat robimy. Tak jak wcześniej wspominaliśmy, rozsądnie dysponujemy naszym budżetem, nie szalejemy i koniec końców, jakoś to się równoważy – wyjaśnia Gosia.

Jedyna wada braku stałego dochodu to ich zdaniem uszczuplający się stan konta. Nazywają go „dyskomfortem natury psychicznej”.

- Przez lata życia w strefie komfortu i stabilizacji jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że co miesiąc jednak coś wpływa na konto. Kiedy przestajemy zarabiać, a pieniędzy ubywa, czujemy niepokój, niepewność. Ale z drugiej strony, pieniądz sam w sobie nie ma wartości. Jego wartością jest to, na co możemy go wymienić. Trzeba więc zmienić sposób myślenia na "wydaję pieniądz, który zarobiłem na realizację moich marzeń i to jest jego wartość". Z takim podejściem przestaje się widzieć te wady – podkreślają.

Po pół roku

Przez 6 miesięcy wydali około 1/3 budżetu startowego. Informacja ta wpłynęła na ich plany, ale nieznacznie. Zamiast się ograniczać postanowili wybrać inną drogę. Po pierwsze, swoją obecność w Azji wydłużyli z 6 miesięcy do roku.

- Poza tym, doszły nowe, nieplanowane wcześniej miejsca na trasie naszej podróży, takie jak Tajwan, Japonia czy Makau. Niewykluczone, że pojawią się inne niespodzianki – mówią.

Małżonkowie nie wykluczają dorabiania „w podróży”. Turysta mile widziany? Nie zawsze. Oto narody, które ich nie znoszą

- Jest wiele możliwości, dlatego też jesteśmy spokojniejsi o nasz budżet. Najpopularniejsze są wolontariaty, gdzie pracuje się kilka godzin dziennie w zamian za zakwaterowanie i wyżywienie. Czasem dostaje się też niewielkie pieniądze. Ale to są naprawdę drobne, rzędu 5$ dziennie. Pracuje się zazwyczaj w hostelach, barach, ośrodkach wczasowych – wyliczają.

Przyznają, że taka praca pozwala na obniżenie kosztów praktycznie do zera. Dorabianie pozwala na darmowe zwiedzanie. Problemem nie jest także znalezienie pracy „na dłużej”.

- Osoby gotowe na większe, kilkumiesięczne zobowiązanie, mogą szukać normalnej pracy. Najczęściej w Azji spotyka się nauczycieli angielskiego. Jest to dobrze płatna praca, przyjemna, nie trzeba mieć ukończonych studiów pedagogicznych, doktoratu, pięciu certyfikatów językowych. Trzeba dobrze dogadywać się z dzieciakami i umieć je zainteresować. Jedyny mankament jest taki, że firmy często nie chcą zatrudniać na oficjalną umowę – opowiada Gosia.

- Poza tym, tak jak na całym świecie, ten kto chce i umie to jakoś zarobi – podsumowuje Paweł.

Co dalej?

Kilka miesięcy w Azji, która nadal budzi ogromną ekscytację. Potem kolejne punkty na mapie świata, o których marzyli.

- Nie możemy się doczekać kolejnych krajów, wyzwań, trekkingów na wulkany, pływania z żółwiami... Po Azji jedziemy do Australii i tam się pewnie dopiero okaże co dalej. Wszyscy wiedzą, że Australia jest droga, ale ponoć na miejscu i tak wszyscy są w szoku. Ceny są z kosmosu. Może się okazać, że nasz budżet nie wytrzyma takiego obciążenia – przyznają.

- Wtedy będziemy szukać pracy. Ale nie zamierzamy wracać. Jeśli już to może wrócimy do Azji lub będziemy się rozglądać za innymi, nowymi opcjami – wyliczają.

"Żadnych luksusów" - to myśl przewodnia Gosi i Pawła. Wiedzą, że im więcej zaoszczędzą tym dłużej będą mieli pieniądze na dalszą podróż. Dlatego wybierają publiczny transport. / Inne

Praca, interesująca współpraca? Podróżnicy nie wykluczają żadnej opcji. Są otwarci na nowe miejsca i propozycje, które pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach.

- W sumie sami jesteśmy ciekawi jak to wszystko się potoczy. A kiedy znów przyjdzie czas, ruszymy dalej w drogę... – zapowiadają.

Podróż Gosi i Pawła możecie śledzić na ich blogu oraz na ich profilu na Facebooku.