- Będziesz w Tajlandii? Koniecznie musisz jechać do Pai na kilka dni! - Pai? A co tam jest? - Hmm… Tam jest chillout.

Skorzystałam z udzielonej mi rady a odkąd wróciłam, to samo powtarzam każdemu, kto wybiera się do krainy uśmiechu. Dlaczego?

Pai / Inne / Aleksandra Świstow

Pai to małe miasteczko położone wśród gór północnej Tajlandii, około 4 godzin malowniczej krętej drogi autobusem z Chiang Mai. Niska drewniana zabudowa, uliczki poprzeplatane warkoczami kabli wysokiego napięcia, chrząszcze na patelni, unoszący się w wilgotnym powietrzu zapach limonek, wysuszony słońcem krajobraz i górskie szczyty w oddali. Dookoła dżungla poprzecinana strumieniami i wodospadami, naturalne gorące źródła, obozy słoni pracujących dla turystów i wioski mniejszości etnicznych skomercjalizowane na potrzeby odwiedzających. Czyli dokładnie to samo, co znajdziemy w bliższych i łatwiej (szybciej) dostępnych okolicach Chiang Mai i innych miast północy Tajlandii. Tak samo, a jednak inaczej.

Fenomen tego miejsca tkwi w jakimś szczególnym, mistycznym niemal spokoju. Jestem racjonalistką twardo stąpającą po ziemi, mimo tego mi też udzielił się ten niepowtarzalny klimat, dla którego przyjeżdżają tu backpakersi z całego świata i który sprawia, że część z nich osiedla się tu na stałe. Biali, zdający się być spadkobiercami filozofii Dzieci Kwiatów, otwierają tu vege bary, w których spróbujesz przecieru z młodych pędów owsa, kupisz używaną książkę o zdrowym stylu życia i smacznie zjesz. Afroamerykanie otwierają drink bary, w których skosztujesz pysznych koktajli, posłuchasz reagee i porozmawiasz o Jamajce. Azjaci prowadzą galerie z ubraniami i pamiątkami wykonanymi ręcznie z odzyskanych surowców. Dredy, tatuaże, długie włosy, bose stopy, poczucie niczym nie skrępowanej swobody i bliskości z naturą.

Wieczorem ulice Pai zamieniają się w kolorowy, pachnący egzotyką targ różności. Na kocach leżą ręczne wyroby ze skóry i kamieni półszlachetnych, uliczni artyści przygrywają na rozmaitych instrumentach. Na wózko- grillach skwierczą kawałki kurczaka marynowanego w chili, ze straganów wręcz wysypują się pasikoniki i larwy w sosie sojowym. Możesz objadać się sushi bez ryzyka posądzenia o burżujstwo, gdyż jest tu tańsze niż najgorszej jakości parówki w Polsce i spożywa się je siedząc na krawężniku. Sprzedawca w sklepie chętnie nauczy tajskiego "na zdrowie" i poczęstuje bimbrem, cykady zagrają do snu, lokalny rum Sang Som pomoże przetrwać zimną noc - w porze suchej dobowa amplituda temperatur w Pai sięga bowiem trzydziestu stopni. W ciągu dnia słupek rtęci wędruje ponad trzydziestą kreskę, w nocy temperatura spada nawet do 5 stopni Celsjusza. Niech więc cię nie dziwią fantazyjne wełniane czapki i skarpety wykładane na stragany podczas gdy z czystego nieba leje się żar.

Za dnia swoje podwoje otwierają szkoły tajskiej kuchni, jogi, masażu, Tai Chi, Reiki, lokalne biura trekkingowe i wypożyczalnie skuterów. Ruch na okolicznych drogach jest niewielki, śmiało możesz wybrać się na samodzielną eksplorację okolicy. Wystarczy przejechać 8 km - jeśli wybierzesz kierunek przeciwny niż droga na Chiang Mai, już po kilkunastu minutach usiądziesz na skałach wodospadu Nam Tok Mo Paeng. Oznakowania skąpe i mylące (dystans czasem się skraca, czasem wydłuża, niezależnie od ilości przejechanych kilometrów), mapy prymitywne, droga dziurawa jak szwajcarski ser, ale urocza, prowadząca przez lokalne wioski - prawdziwie tajskie, nie turystyczne. Mijani lokalsi gestem poproszą o papierosa.

Nad wodospadem panuje atmosfera relaksu. Ludzie czytają książki, woda przyjemnie szumi, wokół latają motyle. Na przeciwko widać zarys górskich szczytów. Wygładzone siłą spadającego strumienia głazy tworzą naturalne zjeżdżalnie. Nieliczni „obcy” odważają się na skok - woda jest krystalicznie czysta, ale i paraliżująco zimna. Miejscowym dzieciom wcale to nie przeszkadza, bawią się wyśmienicie.

Jeśli pokonasz ten sam dystans, ale w kierunku na Chiang Mai, dotrzesz do Huai Nam Dang National Park z naturalnymi gorącymi źródłami wśród tropikalnej roślinności. Dość lenistwa? Do wyboru masz górski trekking, rafting, spływ bambusową tratwą lub przejażdżkę na quadzie wąskimi wiejskimi drogami, kamiennymi dróżkami i górskimi strumieniami. Mokro w butach, na twarzach uśmiech i błoto. Na całej trasie piękne widoki, na pierwszym planie małe osady poprzeplatane polami ryżowymi, na horyzoncie potężne góry. Na deser zachód słońca obserwowany z tarasu widokowego znajdującej się na obrzeżach miasteczka buddyjskiej świątyni Wat Mae Yen.

Pamiętaj, jak będziesz w Tajlandii, koniecznie jedź do Pai. Zdejmij buty, usiądź wygodnie na bambusowej werandzie, zamknij oczy i poczuj wszechogarniający spokój.

Aleksandra Świstow- dziennikarka i podróżniczka zakochana w Azji. O życiu w Chinach i podróżach bloguje na www.pojechana.wordpress.com.

Tekst powstał we współpracy z portalem rezerwacyjnym Agoda, który oferuje między innymi noclegi w Pai i całej Tajlandii.