Region, który przed laty odważył się uwolnić część rynku kolejowego, teraz znowu będzie zlecać przewozy jednej firmie. Przez kilka miesięcy podróżni muszą się liczyć z cięciami połączeń.

Część mieszkańców województwa kujawsko-pomorskiego wraz z wejściem w życie 12 grudnia nowego rozkładu jazdy na kolei musi się liczyć z kłopotami z dojazdem do pracy czy szkoły. Na niecałe dwa tygodnie przed rozkładową zmianą władze regionu nieoczekiwanie zakończyły współpracę z Arrivą, która od 13 lat obsługiwała niezelektryfikowane połączenia w województwie. Wszystkie przewozy mają teraz być zlecane spółce Polregio.
Województwo zrezygnowało z usług Arrivy, bo w czasie rozmów o rocznym przedłużeniu umowy spółka miała zaproponować zbyt wysoką stawkę za kursy. – Oferta znacznie przekraczała kwoty, które samorząd przeznacza na ten cel. Niestety negocjujący w imieniu tej spółki menedżerowie nie byli skłonni do jakichkolwiek negocjacji kosztowych – mówi Beata Krzemińska, rzeczniczka urzędu wojewódzkiego. Arriva jest zaskoczona takim obrotem spraw. W komunikacie firmy można przeczytać, że marszałek województwa Piotr Całbecki podjął decyzję przed kolejnym spotkaniem dotyczącym negocjacji stawki. O wybraniu oferty konkurencji spółka dowiedziała się zaś z transmisji posiedzenia sejmiku województwa. Spółka twierdzi, że jej oferta była droższa, bo obejmowała większą liczbę tras, np. linię z Torunia do Grudziądza, której remont ma się w pełni zakończyć w czerwcu 2022 r.
Polregio, które ma przejąć po Arrivie obsługę tras, ma jednak za mało czasu, by zdobyć tabor do obsługi wszystkich linii. Władze samorządowe przyznają, że od 12 grudnia na niektóre z nich zamiast pociągów zostaną skierowane zastępcze autobusy. Chodzi o linie Bydgoszcz–Chełmża i Chełmża–Grudziądz. Mimo spodziewanego finiszu remontu torów z Torunia do Chełmży samorząd nie chce w przyszłym roku kierować tam pociągów, choć sam dokłada się do naprawy tej trasy. Podróż autobusem będzie zaś trwać dłużej niż pociągiem. Zakłóceń można się spodziewać zwłaszcza zimą. Samorząd informuje zaś, że 130 pracowników kolejowych Arrivy nie powinno się martwić o pracę. Mają być zatrudnieni przez Polregio.
Eksperci dziwią się temu zamieszaniu i podkreślają, że blisko dekadę temu województwo kujawsko-pomorskie było chwalone za działanie prokolejowe. Jako pierwsze zdecydowało się częściowo uwolnić rynek przewozów na torach. Arriva pojawiła się tam w 2008 r. po tym, jak wygrała przetarg zorganizowany przez samorząd. Piotr Całbecki, który już wtedy był marszałkiem województwa, podkreślał wówczas, że dzięki konkursowi udało się osiągnąć konkurencyjne stawki za przewozy, znacznie niższe w innych regionach. To także pozwoliło rozwinąć ofertę dla podróżnych. Problem w tym, że kiedy pod koniec 2020 r. kończyła się dotychczasowa umowa na przewozy, samorząd zwlekał z ogłoszeniem nowego przetargu.
Z powodu zawirowań związanych z pandemią zdecydował się przedłużyć o 12 miesięcy umowy z dotychczasowymi spółkami. To już przed rokiem spowodowało bałagan przy wejściu w życie nowego rozkładu, m.in. zastępowanie pociągów autobusami. W tym roku historia się powtórzyła. Przetarg na obsługę połączeń kolejowych samorząd ogłosił dopiero w drugiej połowie września. Zgodnie z przewidywaniami pojawiły się protesty i w efekcie nie było szans na wyłonienie zwycięzców, którzy dysponowaliby odpowiednim taborem. Region teraz liczy, że przetarg na przewozy do 2030 r. uda się rozstrzygnąć w kolejnych miesiącach, a zwycięskie firmy zaczną wozić podróżnych za rok. Eksperci wytykają jednak błędy urzędnikom.
– Spodziewany bałagan i zastąpienie pociągów autobusami na niektórych trasach powinny być przestrogą dla innych województw, że przetargów na obsługę tras kolejowych nie robi się na ostatnią chwilę – mówi Jakub Majewski, prezes fundacji Pro Kolej. Spodziewa się, że powierzenie całości przewozów na rok spółce Polregio może skutkować ograniczeniem konkurencji. – Realne jest ryzyko, że Arriva nie będzie czekać na niepewny finał postępowania przetargowego. A brak konkurencyjnej oferty oznacza trwały monopol Polregio i sytuację, w której wszystko, co uda się teraz zaoszczędzić, trzeba będzie spłacać z nawiązką przez kolejne lata. To smutne, że województwo, które było pionierem w otwieraniu rynku kolejowego i które chwalono za rozwój oferty, staje się po raz kolejny areną sporów z przewoźnikami i krytyki ze strony pasażerów pozbawianych dostępu do kolei – przyznaje Majewski.
Tymczasem zgodnie z prawem unijnym zlecanie lokalnych przewozów w przetargach stanie się niedługo obowiązkowe. Po wygaśnięciu kilkuletnich umów z wolnej ręki, które podpisywały regiony – głównie z Polregio – konieczne będzie ogłaszanie postępowań konkursowych. Michał Beim z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu zaznacza, że przetargi na obsługę linii lokalnych od pewnego czasu robi się m.in. w Czechach, Niemczech i Szwecji. Zazwyczaj zamówienie ogłasza się z dwu-, trzyletnim wyprzedzeniem na okres od ośmiu do 15 lat. – W efekcie w Niemczech usługa jest tańsza niż w woj. lubelskim, gdzie podpisano kontrakt z wolnej ręki, a stawka za tzw. pociągokilometr wynosi 38 zł – mówi DGP dr Beim.