Z powodu przeciągającego się zatwierdzania KPO i oczekiwania na pieniądze z nowej unijnej perspektywy powiększa się luka inwestycyjna na kolei. Firmy z branży już wpadają w kłopoty.

Niewiele wyszło z przedstawionych pod koniec zeszłego roku planów przetargowych PKP Polskie Linie Kolejowe na 2021 r. Miały być postępowania o wartości 17 mld zł, a tymczasem jak informują DGP kolejarze, dotąd udało się ogłosić przetargi jedynie na kwotę 2,3 mld zł. Spółka przeliczyła się co do dostępności nowej puli środków unijnych. Po pierwsze miała nadzieję, że będzie mogła skorzystać z nowej perspektywy na lata 2021–2027, czyli np. z szykowanego programu FEnIKS, który przewiduje wydatki na różne inwestycje na poziomie 25 mld euro. Na początku roku pojawiła się zaś szansa, że znacznie wcześniej dostępne będą pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy. Na inwestycje na torach wstępnie zapisano tam 2,4 mld euro. Jednak zatwierdzenie KPO dla Polski przeciąga się. Po środki z nowej perspektywy UE będzie można zaś sięgnąć najwcześniej w połowie 2022 r.
– Liczymy, że Komisja Europejska wykona swoją pracę i pozwoli realizować projekty z KPO. Liczymy też, że uzgodnimy ostatecznie kształt nowej perspektywy unijnej. Wtedy otworzy się worek z przetargami – mówi DGP wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel.
Brak przetargów doprowadzi do sporej luki inwestycyjnej na kolei. Firmy realizują wprawdzie jeszcze zadania z Krajowego Programu Kolejowego, ale bez nowych zleceń za rok, dwa pozostaną bez zajęcia. – Wbrew obiecującym deklaracjom wyrwa w inwestycjach na kolei może być nawet głębsza od tej z lat 2014–2016, czyli poprzedniego przejścia między perspektywami UE – mówi dr Damian Kaźmierczak, główny ekonomista Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa. Według niego przy braku zleceń jest wysoce prawdopodobne, że wyniki finansowe wykonawców związanych z inwestycjami kolejowymi w następnych miesiącach ulegną znacznemu pogorszeniu. Nie będą w stanie zrekompensować rosnących kosztów strumieniem nowych przychodów.
Teraz szczególnie poszkodowane są firmy wytwarzające podkłady kolejowe, rozjazdy czy płyty peronowe. – Producenci tych materiałów redukują zatrudnienie nawet o 40 proc. Brak nowych zamówień w portfelu oznacza też trudności ze zdobyciem kredytów czy gwarancji w bankach – mówi Maciej Gładyga z Izby Gospodarczej Transportu Lądowego. Dodaje, że firmy nie wiedzą, co będzie za rok i później. – W gospodarce patrzy się naprzód, a wykonawcy i przede wszystkim producenci nie mają podstaw do utrzymywania potencjału wykonawczego i produkcyjnego – przyznaje.
Branża budowlana od kilku miesięcy apeluje do rządu o wprowadzenie przejściowych i docelowych mechanizmów finansowych, które pozwoliłyby spółce PKP PLK rozstrzygać przetargi bez czekania na zatwierdzenie programów unijnych. Firmy wskazują, że takie efektywne narzędzia dawno dostali drogowcy, którzy mają do dyspozycji Krajowy Fundusz Drogowy, mogący m.in. zaciągać dług.
– W efekcie pogłębiają się różnice w podejściu do inwestycji drogowych i kolejowych. W przypadku tych pierwszych mamy ogromny program o wartości niemal 300 mld zł w większości finansowany z KFD. Zachowana jest ciągłość rozstrzygania przetargów. W przypadku kolei słyszymy nadal, że musimy czekać na zatwierdzenie programów unijnych. Pomimo deklaracji wspierania przez państwo zrównoważonego transportu, zasady i możliwości finansowania inwestycji na torach wypadają znacznie na niekorzyść kolei – dodaje Gładyga. Apele do resortu finansów oraz resortu infrastruktury, by np. dla Funduszu Kolejowego wyemitować obligacje o wartości kilku miliardów złotych, pozostały bez echa.
– Pracujemy nad rozwiązaniami i modelami finansowymi, które umożliwią nam szybsze ogłaszanie przetargów – odpowiada wiceminister Bittel. Jako winnego posuchy przetargowej wskazuje Brukselę. – Któż mógł się spodziewać, że taki przestój nastąpi po stronie Komisji Europejskiej – dodaje. To jednak stoi w sprzeczności z wcześniejszymi deklaracjami przedstawicieli rządu, którzy twierdzili, że w razie przeciągających się kłopotów z zatwierdzeniem KPO znajdziemy środki na inwestycje.
Damian Kaźmierczak przewiduje, że kiedy środki z UE w końcu do nas trafią, to dojdzie do spiętrzenia przetargów. Będzie to oznaczało nasilenie konkurencji wśród wykonawców i kolejne wzrosty cen.
Brak zleceń to złe wieści dla podróżnych, bo trwające inwestycje kolejowe jeszcze bardziej przeciągną się w czasie. Z powodu opóźnień w przetargach dłużej poczekamy np. na dokończenie trasy Rail Baltica, czyli szybkiej trasy z Warszawy w stronę krajów nadbałtyckich. Przyczyną jest brak obiecywanego przetargu na przebudowę linii z Białegostoku do Ełku. Z tego samego powodu opóźni się kontynuacja modernizacji trasy z Katowic do granicy z Czechami czy przebudowa części odcinka z Ełku przez Giżycko w stronę Olsztyna. ©℗