- W związku z uziemieniem boeingów 737 MAX uzyskamy wynik operacyjny dużo niższy od zakładanego, szacowanego na 250 mln zł - mówi Rafał Milczarski, prezes LOT.
ikona lupy />
Rafał Milczarski, prezes LOT fot. mat. prasowe / DGP
LOT właśnie uruchomił połączenie do Delhi. Na jakich klientów nastawiacie się na tej trasie – bardziej na biznesmenów czy na turystów?
– Niewątpliwie to będzie ważny kierunek biznesowy, bo Indie to po Singapurze drugie państwo w Azji pod względem zaangażowania polskiego biznesu w inwestycje. Jednocześnie tam, gdzie otwieramy połączenie, zawsze następuje rozwój ruchu turystycznego. Dlatego w przypadku Delhi liczę też na wielu naszych rodaków, którzy są ciekawi świata. Właśnie tak było w przypadku Tokio, Singapuru czy Seulu, gdzie po uruchomieniu przez nas bezpośrednich lotów znacznie zwiększył się ruch turystyczny. Oczywiście zakładamy też, że w Warszawie do samolotów startujących do Delhi będzie wsiadać wielu mieszkańców całej Europy Środkowej. Od dawna mówimy, że chcemy być przewoźnikiem pierwszego wyboru dla tej części kontynentu.
Połączenie Warszawa – Delhi to szósta trasa LOT-u do Azji. Czy można spodziewać się dalszej ekspansji przewoźnika na tym kontynencie?
– LOT realizuje strategię zrównoważonego wzrostu. Jeśli zatem uruchamiamy połączenie na Zachód, to wkrótce pojawia się też połączenie na Wschód. Jeszcze w tym roku zaczniemy latać z Warszawy na Sri Lankę, a także na drugie lotnisko w Pekinie. Kolejne połączenia do stolicy Chin są dużym sukcesem, bo po kilku latach starań w tym bardzo zatłoczonym porcie wreszcie udało się znaleźć wolne sloty. We wrześniu zaczniemy też latać z Budapesztu do Seulu. To będzie pierwsze połączenie LOT-u spoza Polski do Azji. Nie można wykluczyć, że w przyszłym roku też dodamy jakąś nową trasę na ten kontynent. Z kolei w przypadku dalekich połączeń na Zachód może w październiku ogłosimy start kolejnego połączenia do USA.
W zeszłym roku pogorszyły się wyniki finansowe LOT-u. Zysk netto spadł z ponad 300 mln zł w 2017 r. do 45 mln zł, a zysk operacyjny z 288 mln do 209 mln zł. Jakie były tego przyczyny?
– W przypadku firmy lotniczej o wiele istotniejszy jest zysk operacyjny, czyli wynik na działalności podstawowej – na wożeniu pasażerów (EBIT). Przypomnę, że jeszcze w 2015 r. była to strata w wysokości 46 mln zł. W 2018 r. zakładaliśmy wynik na poziomie 225 mln zł. Uważam, że osiągnięte 209 mln zł to bardzo dobry rezultat. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę trudności, z jakimi musieliśmy się zmagać. To m.in. opóźnienia spowodowane zatłoczeniem nieba nad Europą, strajk kontrolerów we Francji, a także nasz strajk. Do tego dołożyły się dużo wyższe ceny paliwa.
A jakiego wyniku spodziewacie się w tym roku?
W związku z uziemieniem boeingów 737 MAX uzyskamy wynik operacyjny znacznie niższy od zakładanego, który szacowaliśmy na 250 mln zł. Mam jednak nadzieję, że będzie on pozytywny. Wiele zależy od tego, kiedy „maksy” będą mogły znowu zacząć latać. Na pewno pobijemy też rekord przewiezionych podróżnych. Ich liczba powinna przekroczyć 10 mln.
Czy będziecie ostatecznie domagać się od Boeinga odszkodowania za uziemienie „maksów”?
To zupełnie oczywiste, że jeśli komuś dzieje się jakaś krzywda, to w związku z tym oczekuje rekompensaty. Chcę jednak powiedzieć, że z firmą Boeing nie będziemy się komunikować przez prasę. Jako prezes LOT-u zamierzam zadbać o to, żeby interes spółki był dobrze zabezpieczony. Przypomnę też, że po uziemieniu maszyn mogliśmy znacznie ograniczyć siatkę połączeń i zaoszczędzić, ale tego nie zrobiliśmy. Skupiliśmy się na tym, żeby wypełnić zobowiązania wobec pasażerów, którzy kupili bilety. Dlatego też wydzierżawiliśmy zastępcze maszyny w formule ACMI (łącznie z pilotami), a to najdroższa opcja.
To ile dotychczas kosztowało wynajęcie zastępczych samolotów?
Cały czas liczymy wszystkie wydatki oraz koszty wynikające z uziemienia „maksów”, ale nie chcemy tego komunikować publicznie.
Od początku 2018 r. LOT jest częścią Polskiej Grupy Lotniczej, której jest pan również szefem. Jednym z głównym celów było pozyskanie samolotów, które byłyby leasingowane innym liniom, co z kolei miało przynieść krociowe zyski. Co się dzieje z tymi planami?
– Powstała już firma PGL Leasing, która wykonała swoją pierwszą transakcję – zakupiła dla LOT-u samoloty szkoleniowe. Będzie dalej działała i rozwijała działalność. Liczę, że w pewnym momencie będzie mogła zrealizować większe przedsięwzięcie, czyli zakupić samoloty pasażerskie. Ale dojdzie do tego w swoim czasie. Wtedy, kiedy będziemy przekonani, że transakcja będzie korzystna.
LOT od dłuższego czasu zapowiada dalsze zwiększanie floty, także o maszyny długodystansowe. Nie wykluczał pan, że po ponad 30 latach współpracy z Boeingiem tym razem postawicie na Airbusa.
Wciąż dopuszczamy obu producentów. Decyzja jeszcze nie zapadła. W związku z planami zwiększania floty prowadzimy analizy. Dopiero po ich zakończeniu będziemy prowadzić negocjacje w sprawie zakupów konkretnych modeli.
Jesteście na etapie opracowania strategii rozwoju na lata 2021–2027. Kiedy zostanie ogłoszona?
Poprzednią strategię na lata 2015–2020 uda się zrealizować już w tym roku. Przed zimą ogłosimy nowy plan, który także będzie nastawiony na znaczny rozwój połączeń, zwłaszcza tych długodystansowych. To strategiczny dokument, ale od razu zaznaczę, że publicznie ogłosimy tylko plany dotyczące najbliższych połączeń. Część dotycząca zamierzeń na kolejne lata będzie poufna, bo nasza konkurencja mogłaby to wykorzystać przeciwko nam.
LOT narzekał, że Lotnisko Chopina robi się już ciasne i do czasu budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego przydałaby się na Okęciu m.in. rozbudowa terminala. Tymczasem Ministerstwo Infrastruktury niedawno zatrzymało dużą część inwestycji na lotnisku, bo uznało, że trzeba przeanalizować jej sensowność. Czy to nie zahamuje rozwoju LOT-u?
Dbałość o publiczne pieniądze nas nie niepokoi. Pewnie te analizy, których zażądało ministerstwo, nieco przedłużą inwestycje obejmujące terminal. Jednak dobrze jest przemyśleć te przedsięwzięcia, żeby potem nie były konieczne przeróbki. Na Okęciu nikt nie zatrzymał za to prac w rejonie pasów startowych i dróg kołowania, a to też zwiększy przepustowość.
Oprócz Warszawy LOT stawia też na Budapeszt, gdzie staracie się budować kolejny hub, czyli węzeł przesiadkowy. Ale chyba nie wszystkie trasy okazały się trafione, skoro likwidujecie połączenie do Chicago.
To połączenie nie zostało zlikwidowane, lecz zawieszone. Na rynku dochodzi do różnych perturbacji i czasem na niektórych trasach pasażerów jest mniej. Pragnę zauważyć, że w tym momencie połączenia dalekodystansowe z Budapesztu to praktycznie loty point-to-point (zapewniające pasażerom podróż bez przesiadek), które jeszcze bardziej są wrażliwe na różne zawirowania. Jest jednak pewne, że w stolicy Węgier chcemy stworzyć hub z prawdziwego zdarzenia, w którym pasażerowie będą się przesiadać m.in. na loty dalekiego zasięgu. Z całą pewnością będziemy chcieli nie tylko wrócić na trasę z Budapesztu do Chicago, ale także uruchamiać kolejne połączenia z tego miasta.
Niedawno wyszła na jaw informacja, że hakerzy wyłudzili od LOT-u 2,6 mln zł na poczet rzekomych rat za samoloty. Jak mogło do tego dojść?
Zawsze jest tak, że oszuści wykorzystują błąd ludzki. Sztuka polega na tym, żeby przewidywać, jakie te błędy mogą być i w każdych okolicznościach dostosowywać systemy zabezpieczające tak, żeby były odporne na zmieniającą się rzeczywistość. Podjęliśmy stosowne kroki, żeby do tego typu sytuacji nie doszło w przyszłości. Podjęliśmy też wszelkie możliwe działania, żeby odzyskać te środki. Wiele wskazuje na to, że je odzyskamy.
W sierpniu został pan ponownie wybrany na prezesa LOT-u. Jaki stawia sobie pan główny cel na drugą kadencję?
W ciągu trzech lat udało się podwoić liczbę pasażerów. Liczę, że LOT nadal będzie się rozwijał w takim tempie. Jeśli to się powiedzie, to będzie duży sukces.