- Skoro samorządy realizują zadania wrażliwe społecznie i istotne dla mieszkańców, to równie dobrze poradziłyby sobie z ochroną zdrowia. Administracja rządowa nie jest odpowiedzią na wszystkie problemy. Jest dalej od obywatela - mówi w rozmowie z DGP Bernadeta Skóbel, radca prawny Związku Powiatów Polskich, kierownik działu monitoringu prawnego i ekspertyz.

fot. Jacek Oracz/Materiały prasowe
Bernadeta Skóbel – radca prawny Związku Powiatów Polskich, kierownik działu monitoringu prawnego i ekspertyz
Jak pani ocenia rządowe plany reformy szpitali? Czy zmiana struktury właścicielskiej (prowadząca najprawdopodobniej do przejęcia ich przez ministra zdrowia) jest tym, co jest im teraz najbardziej potrzebne i czy może rozwiązać ich problemy?
Zmiana struktury właścicielskiej co do zasady nie rozwiąże problemów, z którymi boryka się system. Jednym z podstawowych jest niedofinansowanie, a rząd planując tę reformę, nic nie mówi o inwestycji dodatkowych środków w ochronę zdrowia. Nakłady co prawda rosną, ale nie w takim tempie jak gospodarka. Tymczasem jak rośnie gospodarka, to wraz z nią koszty udzielania świadczeń, w tym wynagrodzenia, które dziś stanowią główne źródło kosztów. A poza tym w ochronę zdrowia trzeba inwestować – w kadry, technologie. Oczywiście problemem nie są tylko pieniądze. Nasze analizy pokazują, że mniej więcej do 2017 r. sytuacja szpitali, choć zawsze była trudna, to jednak utrzymywała się na stabilnym poziomie. Potem jednak zaczęła się pogarszać. Co takiego się wydarzyło? Wprowadzono sieć szpitali. To, co miało rozwiązać pewne problemy systemowe, okazało się pułapką. Pojawił się ryczałt, który nie był właściwie wyliczony, znikły nadwykonania. Problemy się pogłębiły.
Jakie korzyści przyniosłaby kontrpropozycja ZPP, czyli usamorządowienie?
W naszej ocenie dziś system finansowania jest patologiczny. Mamy jednego płatnika, decyzje są podejmowane w centrali i w resorcie zdrowia, a NFZ nie jest w stanie kreować rynku w taki sposób, żeby podmioty, którym płaci, miały interes w tym, by ze sobą współpracować. Dziś partnerem szpitali samorządowych jest tylko NFZ. Zamiast rozmawiać ze sobą, konkurują o kawałek kontraktu. Natomiast w naszej ocenie, gdyby środki finansowe na lokalną ochronę zdrowia przechodziły przez budżet JST, to powiat miałby interes, by racjonalizować wydatki na ten cel. Ten mechanizm sprzyjałby temu, żeby i samorządy, i podległe im lecznice zaczęły się dogadywać między sobą, bo ograniczone środki powodują, że wszyscy są zainteresowani współpracą. A partnerem do rozmowy stałby się samorząd, a nie NFZ.
Szpitalom pewnie byłoby wygodniej. A jaka to różnica dla pacjenta, czy właścicielem szpitala jest starosta czy minister?
Podam przykład – sanepid. Powiatowe stacje sanitarno-epidemiologiczne wbrew swojej nazwie są podmiotami, których podmiotem tworzącym jest wojewoda. Czy one w okresie pandemii, zwłaszcza w jej początkowej fazie, działały dobrze? Nie, a mieszkańcy nie mieli gdzie interweniować. Dzwonili do starostw powiatowych. To pokazuje, że administracja rządowa nie jest odpowiedzią na wszystkie problemy. Za to jest dalej od obywatela.
Jak resort odniósł się do państwa pomysłu?
Gdy przedstawiliśmy go wiceministrowi zdrowia Sławomirowi Gadomskiemu, powiedział, że trudno mu sobie to wyobrazić. Jednak w naszej ocenie zadania z zakresu ochrony zdrowia niczym się co do zasady nie różnią od tych z zakresu oświaty czy pomocy społecznej. Więc jeśli samorządy mogą realizować inne zadania, również wrażliwe społecznie, istotne dla mieszkańców na poziomie lokalnym, to równie dobrze poradziłyby sobie z ochroną zdrowia.
Czy powiaty nie mają pokusy, by pozbyć się szpitali, które są dla nich coraz większym obciążeniem?
Są starostowie, którzy byliby zainteresowani takim rozwiązaniem. Nawet w ramach zarządu ZPP zastanawiano się, czy nie jest to jakiś sposób na rozwiązanie problemów finansowych powiatów. Ostatecznie jednak stanęło na tym, że nie należy się na to godzić. Bo gdyby JST oddawały każde zadanie publiczne, które jest niedofinansowane, to szybko by straciły wszystkie. Bo np. w edukacji luka finansowa to ok. 30 proc., a jeśli zadania zlecone z zakresu administracji rządowej – do wszystkich praktycznie dopłacają samorządy. Ale pomimo tego że wszystkie zadania samorządy realizują – żeby mieszkańcy mieli blisko. Przeniesienie ich do wojewodów nie jest dobrym rozwiązaniem. Ze zdrowiem jest podobnie. Można by było łatwo pozbyć się problemu, ale mamy jednak do czynienia z zadaniem, które ma wymiar lokalny, a nie centralny.
Trudno nie spytać, czy to dobry moment na takie ruchy, mamy w końcu pandemię.
Gorszego momentu ministerstwo nie mogło sobie chyba wybrać. Dziś wszystkie siły i środki powinny być kierowane na to, by wspierać szpitale w tych zadaniach, które na nie spadły. A czy teraz, po informacji o tym, że idziemy w kierunku centralizacji, jakiś starosta będzie chciał inwestować w swój szpital? Wątpię, bo nie tylko szpital może przestać być jego własnością, ale nawet nie wiadomo, czy dalej będzie istniał.
Jednak termin nie jest przypadkowy, bo z końcem czerwca kończy się pierwszy okres sieci szpitali. Termin przedstawienia projektu ustawy w maju jest w mojej ocenie związany z tym, że będą pytania, co dalej z siecią. Być może problem zostanie rozwiązany w ten sposób, że administracja rządowa sama ze sobą będzie się dogadywać, które szpitale wejdą do sieci – o ile sieć będzie kontynuowana w takiej formie jak obecnie.
A jak te plany mają się do orzeczenia TK, który zakwestionował przepis ustawy o działalności leczniczej, zobowiązujący jednostkę samorządu terytorialnego, będącą podmiotem tworzącym samodzielny publiczny zakład opieki zdrowotnej, do pokrycia jego straty?
Myślę, że reforma jest tak pomyślana, żeby problem wyroku TK sam się rozwiązał. Resort twierdzi, że nawet po wygaśnięciu zakwestionowanego przepisu nie powstanie luka prawna. I to jest prawda. Podmiot tworzący nie będzie musiał pokrywać straty, ale problem nie zniknie, bo strata będzie się kumulować. To nie poprawi sytuacji SPZOZ-u.
To nie pierwsza próba uzdrowienia systemu przez gruntowną reformę. Czy pani zdaniem któraś z poprzednich prób oddłużania i restrukturyzacji szpitali przyniosła pozytywne efekty?
Z restrukturyzacją jest taki kłopot, że z reguły nie towarzyszy jej zmiana finansowania. To są działania podejmowane do czasu do czasu, by doraźnie rozwiązać problem. Kiedy wprowadzano ustawę o działalności leczniczej, towarzyszyły jej zachęty do przekształcania SPZOZ-ów w spółki prawa handlowego. Można było zrestrukturyzować szpital, z umorzeniem zobowiązań wobec ZUS. Część samorządów z tego wtedy skorzystała, w jakiś sposób ustabilizowały sytuację na kilka lat, ale potem pojawiła się kolejna reforma, albo wynegocjowana została podwyżka, w której ustalaniu przedstawiciele organów założycielskich nie uczestniczą, choć to oni będą ponosić koszty. To nie ma prawa zadziałać. Gdy się wprowadza jakiekolwiek zmiany, które wpływają na koszty, to trzeba je policzyć i zrekompensować tym, którzy je mają ponosić.
Rozmawiała Agata Szczepańska