- Tylko zbrodnie przeciwko ludzkości nie podlegają przedawnieniu. Nie jestem w stanie zrozumieć co kierowało ustawodawcą, ażeby ochronę przed przedawnieniem roszczeń przedsiębiorców przeciwko konsumentom, podnosić tak wysoko. Z założenia nasz system ochrony konsumentów powinien ich chronić jako z definicji słabszą stronę umowy z przedsiębiorcą. Tymczasem jest dokładnie na odwrót - mówi mec. Dawid Biernat.

Ostrzega pan, że na nic orzeczenie TSUE w sprawie kredytów walutowych, gdyż w polskim prawie jest „zaszyte” narzędzie, które pozwoli bankom nie stracić na unieważnianiu umów z klientami. Mowa o Art. 117 (1) znowelizowanego w ubiegłym roku Kodeksu Cywilnego.

Problem będzie szczególnie widoczny, jeśli utrwali się orzecznictwo w kierunku unieważniania kredytowych umów walutowych. Taki wyrok ma skutek od momentu zwarcia umowy. Sąd powinien wówczas zasądzić zwrot wszystkiego, co klient zapłacił bankowi na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat. Nie dalej, bo starsze roszczenia klientów ulegają przedawnieniu. Natomiast nie dzieje się tak w stosunku do banku. Artykuł, który pani przywołała mówi, że „W wyjątkowych przypadkach sąd może, po rozważeniu interesów stron, nie uwzględnić upływu terminu przedawnienia roszczenia przysługującego przeciwko konsumentowi, jeżeli wymagają tego względy słuszności”. Dalej są jeszcze klauzule generalne, bardzo ogólne, co sąd powinien rozważyć, rozstrzygając takie sprawy, ale nie ma prawnego bezpiecznika – okresu, po którym roszczenie się przedawnia. Teoretycznie biorąc silniejsza strona, profesjonalista, czyli w tym przypadku bank, będzie mógł w nieskończoność dochodzić roszczeń przeciwko swoim klientom, podczas gdy on są ograniczeni w swoich do 10 lat.

Co to w praktyce oznacza dla osób, które zaciągnęły kredyt walutowy i – po orzeczeniu TSUE – zdecydowały się pójść do sądu z żądaniem unieważnienia umowy?

Konsument uzyskuje stwierdzenie unieważnienia umowy, sąd nakazuje bankowi zwrot pieniędzy wpłaconych przez konsumenta. Wtedy bank, jak każdy racjonalny podmiot, będzie się bronił i wysunie swoje roszczenia – aby zrównoważyć konieczność oddania klientowi tego, co ten mu zapłacił - domagając się od niego zwrotu kapitału oraz odsetek. Wcześniej oba te roszczenia (kapitał i odsetki) przedawniały się po trzech latach, teraz nie ma już tej granicy.

Jeszcze przed orzeczeniem TSUE część klientów uzyskiwała przed sądami stwierdzenie nieważności umów, a jednak banki nie występowały z roszczeniami wzajemnymi.

Działo się tak z dwóch powodów. Pierwszy to taki, rzekłbym, systemowy: wysuwając powództwo wzajemne o zapłatę kapitału i odsetek banki przyznawałyby, że umowy były z góry nieważne, więc nie chciały tego robić, aby nie dawać przeciwnikom broni i argumentów do ręki. Poza tym w większości przypadków działałoby przedawnienie, które zniosła nowelizacja. Można mieć wrażenie że ten artykuł został specjalnie wszyty do Kodeksu Cywilnego na wypadek niekorzystnego orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Nikt wówczas się nie zorientował, jakie może to mieć skutki dla frankowiczów. Zwłaszcza, że w medialnym przekazie zmiany w prawie zostały przedstawione jako prokonsumenckie. Tymczasem są one skrajnie antykonsumenckie. Stawiają – znów – w pozycji uprzywilejowanej silniejszą stronę, czyli banki. Ale nie tylko, ta zmiana jest także korzystna dla telekomów, dostawców internetu, wszystkich dużych firm świadczących usługi. Jak pamiętamy – kiedy rzecznik generalny TSUE Giovanni Pitruzella – wydał swoją opinię przed wyrokiem TSUE zaznaczył w niej, że zdaje sobie sprawę, iż jest ona skrajnie niekorzystna dla banków. Wynikający z niej negatywny efekt ekonomiczny dla banków ma stanowić przestrogę dla banków i innych instytucji, aby nie stosowały takich niedopuszczanych rozwiązań wobec swoich klientów. Jednak państwo polskie pomogło bankom wyjść z kłopotu.

To niejedyne zaskoczenie w tej sprawie.

To prawda. Kuriozalne jest to, że nowe prawo nie obejmuje tylko tych zdarzeń i roszczeń, które zaistnieją po jego wprowadzeniu ale także wszystkie, jakie miały miejsce w przeszłości. Gwarantują to przepisy przejściowe z art. 5 ust. 4 ustawy wprowadzającej nowelizację. Zgodnie z nim nowe przepisy stosuje się do już przedawnionych roszczeń. Chyba że ktoś zdążył do dnia wejścia w życie ustawy podnieść zarzut przedawnienia. Tylko kto wiedział, że coś takiego się wydarzy? Jestem przekonany, że będzie to wąska grupa osób, w której raczej nie będzie przeciętnych konsumentów. Poza tym zarzut przedawnienia zwykle się podnosi się w toku procesu. A banki wcześniej – jak już powiedzieliśmy – nie wnosiły powództw wzajemnych o zapłatę kapitału i odsetek, bojąc się przyznania że umowy są nieważne

To dla mnie, laika, nie wygląda na prawo zgodne z ustawą zasadniczą.

I tak jest. Te przepisy są potrójnie niekonstytucyjne. Po pierwsze dlatego, że pogarszają sytuację prawną tylko jednej kategorii podmiotów – a mianowicie konsumentów, gdyż dotyczą roszczeń wyłącznie przeciwko nim kierowanym. Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby obejmowały wszystkich, ale tak się nie stało. Proszę sobie wyobrazić, że Jan Kowalski pożyczył od Jana Nowaka pieniądze. Kiedy Nowak po upływie obecnie 6 lat przychodzi do niego po pieniądze tamten, zgodnie z prawem, mówi mu, że nie odda, bo sprawa się przedawniła. Podobnie jest w przypadku dwóch firm – jedna pożycza drugiej i po pewnym czasie też się przedawnia. Ale gdyby Nowak pożyczył te pieniądze od banku, ten ostatni mógłby przyjść po nie nawet po 50 latach. Po drugie, w tej nowelizacji złamana została zasada, że prawo nie działa wstecz. Teoretycznie firmy mogą się cofać w swoich roszczeniach wobec konsumentów w nieskończoność. Trzeci zaś powód niekonstytucyjności tych regulacji to fakt, który już podnosiłem, że sąd nie ma żadnego ogranicznika czasowego. A przecież w naszym prawodawstwie jest coś takiego, jak przedawnienie, nawet w przypadku zabójstwa. Tylko zbrodnie przeciwko ludzkości nie podlegają przedawnieniu. Nie jestem w stanie zrozumieć co kierowało ustawodawcą, ażeby ochronę przed przedawnieniem roszczeń przedsiębiorców przeciwko konsumentom, podnosić tak wysoko. Z założenia nasz system ochrony konsumentów powinien ich chronić jako z definicji słabszą stronę umowy z przedsiębiorcą. Tymczasem jest dokładnie na odwrót.