Wszystko powinno działać jak w zegarku. Kontrolą żywności w Polsce zajmuje się przecież aż pięć inspekcji: Państwowa Inspekcja Sanitarna (PIS) i Inspekcja Weterynaryjna (IW), Państwowa Inspekcja Ochrony Roślin i Nasiennictwa (PIORiN), Inspekcja Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS) oraz znajdująca się w strukturach Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów – Inspekcja Handlowa (IH). Przy czym bezpośrednio bezpieczeństwem żywności zajmują się dwie: inspekcja weterynaryjna i sanitarna (więcej: infografika). Nic nie można też zarzucić krajowym przepisom. Są zgodne z unijnymi regulacjami, według których urzędowa kontrola żywności obejmuje cały łańcuch pokarmowy – począwszy od tego, co na polu i co służy do żywienia zwierząt, po to, co trafia do naszych żołądków. Tyle w teorii, bo w praktyce system nie zawsze okazuje się wydolny, czego potwierdzeniem są ujawnione ostatnio przez TVN nieprawidłowości z ubojem i dopuszczeniem do obrotu mięsa z chorych krów. Co więc zawiodło?
Święte krowy vs chore
– Do fałszowania żywności dochodzi na całym świecie, często podczas nielegalnie prowadzonej działalności. W przypadku ujawnionym przez media, zgodnie z zasadą, że pod latarnią najciemniej, ubój chorych krów był prowadzony pod osłoną nocy w funkcjonującej normalnie na co dzień firmie. Mieliśmy do czynienia z pewnego rodzaju zorganizowaną grupą. Zajmujący się tym procederem dostawcy i rzeźnicy poczuli się z czasem jak święte krowy. Wydawało im się, że są nie do ruszenia – stwierdza Marek Posobkiewicz, do niedawna główny inspektor sanitarny. – Czy pracownicy Inspekcji Weterynaryjnej wiedzieli lub mogli się domyślać, co się dzieje w ubojni? – zastanawia się Posobkiewicz. Od razu jednak dodaje: – Organy zajmujące się urzędową kontrolą żywności mogą działać tylko w granicy prawa i w ramach posiadanych uprawnień. Nie mogą np. przeprowadzać prowokacji, zakupów kontrolowanych, nie mogą pod przykrywką zatrudniać się w kontrolowanych zakładach. Możliwość taką mieli dziennikarze śledczy.