Sprawa dotyczyła firmy zajmującej się filtrowaniem wody. Zarzuciła ona dwóm internautom, że zamieścili na swojej stronie internetowej jej film promocyjny bez jej zgody. Był on jednak umieszczony w okienku, jako materiał YouTube (tzw. embedowanie treści) rozpowszechniony wcześniej przez osobę trzecią.
Sąd niemiecki, który rozpatrywał sprawę, zwrócił się z pytaniem prejudycjalnym do Trybunału Sprawiedliwości. Spytał, czy włączenie do własnej strony internetowej utworu podanego do wiadomości publicznej na obcej stronie stanowi publiczne udostępnianie w rozumieniu art. 3 ust. 1 dyrektywy 2001/29/WE. Trybunał uznał, że nie. A co za tym idzie, pozwani mężczyźni nie mogą odpowiadać za naruszenie praw autorskich twórców.
– Doktryna i sądy od ponad dekady nie dokonały przełomu w dyskusji nad pozycją linków i obiektów osadzonych w prawie autorskim – ubolewa Jakub Kralka, prawnik i autor techlaw.pl. Dodaje, że mimo to Trybunał postawił odważniejszą tezę w porównaniu z dotychczasowym orzecznictwem, uwalniając od odpowiedzialności pozwanych. To jednak nie wystarcza. Jak bowiem przekonuje Kralka, brakuje elastycznej definicji rozpowszechnienia w czasach, gdy nawet przycisk „lubię to” na Facebooku może zostać uznany za takie działanie.

ORZECZNICTWO

Wyrok TSUE z 21 października 2014, sygn. akt C-348/13