Strony Home Office są niedostępne. W opublikowanym komunikacie resort tłumaczy to "dużą liczbą wejść", co może oznaczać, że ataku dokonano w formie DDoS (distributed denial of service). Atak DDoS polega na wysyłaniu dużej liczby żądań wejścia na konkretną stronę, co powoduje przeciążenie serwerów. Home Office zapewniło, że na bieżąco monitoruje sytuację.
W wiadomości na portalu Tweeter, podpisanej przez hakerów, podano, że atak na strony Home Office był formą protestu przeciw "drakońskim propozycjom inwigilacji".
W ostatnim czasie resort ogłosił plany zmian ustawodawczych, które umożliwiałyby mu śledzenie stron internetowych odwiedzanych przez każdego obywatela oraz gwarantowałyby dostęp do jego e-maili, choć bez ujawniania treści. Agencje wywiadu, a także, jak się oczekuje, inne instytucje państwa, np. policja, po raz pierwszy zyskałyby możliwość wglądu w komunikację elektroniczną prowadzoną w czasie rzeczywistym.
Obecnie brytyjscy właściciele serwerów i operatorzy telefonii komórkowej zgodnie z przepisami UE muszą przechowywać zapisy rozmów telefonicznych i odwiedzanych stron przez rok. Wymóg ten nie dotyczy Skype'a (programu, który pozwala na prowadzenie rozmów telefonicznych przez internet) ani portali społecznościowych. Po wejściu nowych przepisów w życie Home Office musiałby przechowywać zapisy komunikacji elektronicznej przez co najmniej dwa lata.
Oficjalnie plany uzasadnia się walką z terroryzmem i chęcią nadążenia za zmianami technologicznymi. Pod wpływem protestów rząd mówi obecnie o "projekcie ustawy", a nie jak wcześniej o ustawie, jednak wciąż zamierza przedstawić propozycję zmian na najbliższej sesji parlamentu.
Przed kilkoma dniami grupa Anonymous przyznała się do włamania się na blisko 500 stron w Chinach, należących w większości do władz. Atak określono jako protest przeciwko ścisłej kontroli, jaką rząd w Pekinie sprawuje nad życiem prywatnym obywateli.