Co mają ze sobą wspólnego proces sądowy z udziałem Google’a i Oracle’a, zmagania Samsunga z Apple’em, demonstracje przeciw ACTA, zyski Microsoftu, Elvis Presley wart po śmierci więcej niż za życia i pub w Southampton, któremu grozi proces, jeżeli nadal będzie się nazywał Hobbit, tak jak przez ostatnie 20 lat?
Prawdopodobnie znacie odpowiedź. W końcu niektórzy z was zarabiają na życie dzięki patentom i prawom autorskim, czyli ogólnie rzecz ujmując, prawom do własności intelektualnej. Ponieważ oprogramowanie i
usługi coraz bardziej dominują nasze życie zarówno w sensie gospodarczym, jak i społecznym, ich zasięg i znaczenie rośnie.
Nie zawsze tak było. Pierwszą pracę podjąłem w bardzo czcigodnej i bardzo dużej brytyjskiej firmie, która produkowała zapałki na cały świat i miała gigantyczny portfel patentów i znaków handlowych, za który byłem odpowiedzialny.
Nie potraficie sobie wyobrazić nazwy zapałek, której byśmy nie zarejestrowali. Wspominając ten okres mojego życia, muszę jednak przyznać, że w porównaniu z dniem dzisiejszym
prawa do własności intelektualnej miały stosunkowo ograniczony wpływ na życie gospodarcze i niemal żadnego na życie kulturalne i społeczne.
Globalizacja, stworzenie Światowej Organizacji Handlu (WTO) i podpisanie Porozumienia w Sprawie Handlowych Aspektów Praw Własności Intelektualnej (TRIPS) radykalnie zmieniły ten obraz. Ich dominacja została wzmocniona przez rewolucję teleinformatyczną i deindustrializację zachodniego świata, którego rolę jako centrum wytwórczego przejęły
Chiny.
TRIPS został podpisany w 1994 r., kiedy internet był wciąż w powijakach. Pomimo lobbingu ze strony USA, ze wsparciem Europy i Japonii, jest wysoce nieprawdopodobne, by takie globalne porozumienie można było zawrzeć dzisiaj. Jego autorytarna wymowa, tendencja do faworyzowania interesów zachodniego
biznesu i kapitału, a także pogłębianie nierówności poszły za daleko.
Można zaakceptować to, że przez jakiś czas wynalazca ma
prawo czerpać zyski ze swojego dzieła. Przyznajemy komuś monopol w zamian za upublicznienie jego odkrycia, dzięki czemu może on zarabiać przez okres wynoszący zazwyczaj około 20 lat. Na szczęście dla nas wszystkich Maria Curie (radiografia) i Aleksander Fleming (penicylina) wyżej stawiali dobro ludzkości od własnego zysku i celowo nie opatentowali swoich odkryć.
Można być też zadowolonym z tego, że jeżeli ktoś napisze książkę, skomponuje piosenkę lub stworzy grę komputerową, to skorzysta na swojej kreatywności. Jednak prawa własności intelektualnej rozrosły się w potwora, który ją dusi.
Pomyślane, by chronić twórcze jednostki i sprzyjać badaniom, coraz bardziej ograniczają konkurencję i chronią anachroniczne modele biznesowe.
Jeden z ważniejszych problemów powstał, kiedy oprogramowanie zakwalifikowano jako utwór, który jest chroniony przez 50 lat po śmierci autora.
Stąd potęga Microsoftu i konsekwencje, z którymi wszyscy żyjemy: nieporęczne systemy operacyjne i drogie oprogramowanie.
Kultura i twórczość opiera się na pracy tych, którzy odeszli. Wiele z wielkich i bogatych gwiazd ma duży dług wobec słabo opłacanych bluesmanów w rodzaju Lead Belly.
Ludzie biorą to, co dostępne, czy to materiał z internetu, czy pakiet oprogramowania, eksperymentują i tworzą coś nowego. Robił to Szekspir, robił to Presley i robią to też medialni giganci tacy jak Disney. „Parowiec Willie”, dzięki któremu świat poznał Myszkę Miki, był przecież animowaną parodią filmu Bustera Keatona „Marynarz słodkich wód”.
Wykazując się dużą dozą hipokryzji, Disney Corporation stał się jednym z najskuteczniejszych lobbystów, jeżeli chodzi o przedłużanie ochrony praw autorskich. Jak trafnie wskazuje Lawrence Lessing, gdyby bluesa wymyślono dzisiaj, jakiś medialny gigant natychmiast opatentowałby 12 podstawowych chwytów gitarowych.
Nasza kultura jest prywatyzowana, a twórczy przedsiębiorcy duszeni są przez korporacje.
Joseph Stiglitz wskazuje, że prawa autorskie ograniczają zarówno wzrost, jak i rozwój. Wśród ekonomistów są one uważane za główne bariery wejścia na rynek.
Wcześniej Joseph Schumpeter wskazywał na twórczą destrukcję jako motor napędzający kapitalizm. Nawet tygodnik „The Economist” przyznaje, że prawo o ochronie własności intelektualnej jest dysfunkcjonalne.
Próbując chronić zyski czerpane z monopolu i przestarzałe modele biznesowe poprzez wykorzystywanie i kontrolę własności intelektualnej, korporacje uniemożliwiają rozwój procesu, który doprowadził do ich powstania.
Czas poważnie porozmawiać na ten temat. Polski rząd powinien obstawać przy odrzuceniu ACTA, a pub Hobbit musi mieć prawo do swobodnego serwowania koktajli „Gandalf”.
Timothy Clapham, psycholog ekonomii Uniwersytet Warszawski
Tłum. TK