Polacy są najliczniejszą grupą imigrantów z państw UE w Wielkiej Brytanii. Według ONZw 2015 r. w Zjednoczonym Królestwie przebywało nawet ok. 703 tys. polskich imigrantów. Wynika z tego, ze stanowią oni 2 proc. wszystkich mieszkańców. Migranci wysyłają do Polski duże pieniądze. W 2013 r. szacowano je na 902 mln euro.
Jeżeli Wielka Brytania nie opracuje innych zasad dla pracowników z krajów UE niż te, które obecnie obowiązują dla osób spoza Wspólnoty to największy problem będą miały osoby, które osiedliły się na wyspach od roku 2012. W tej chwili zgodnie z brytyjskim prawem imigranci, którzy przebywają na Wyspach legalnie przez okres powyżej pięciu lat, mogą ubiegać się o prawo stałego pobytu, co umożliwia im życie i pracę w Wielkiej Brytanii bez ograniczeń – czytamy w raporcie Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Z wyliczeń Karoliny Borońskiej-Hryniewieckiej wynika, że od początku 2012 do końca 2015 r. do Wielkiej Brytanii przybywało średnio ok. 30 tys. Polaków rocznie. Problem może więc dotyczyć 120-400 tys. osób. Będą one musiały aplikować o wizę na podstawie brytyjskich przepisów, a w przypadku odmowy otrzymają decyzję o opuszczeniu kraju.
Z własnej woli Polacy do kraju nie wrócą – tak wynika z badania przeprowadzonego przez serwis Poloniusz.pl dla gazetyprawnej.pl. Gdyby mogli najchętniej nadal mieszkaliby i pracowali na Wyspach Brytyjskich. Takiej odpowiedzi udzieliło 61 proc. badanych. Co czwarty nie wie co zrobi i czeka na rozwój wypadków. Już teraz 8 proc. z nich planuje przenieść się do innego kraju. Tyle samo deklaruje chęć powrotu do kraju, ale tylko w sytuacji gdy zostaną do tego zmuszeni. Z własnej woli do Polski nie chcą wracać.
- Polska nie ma interesu w tym, żeby nakłaniać emigrantów do powrotu – mówi dr Agnieszka Fihel z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego. – Ta kwestia została mocno upolityczniona w debacie publicznej. Tymczasem pierwsi emigranci ułożyli sobie życie za granicą, a w Polsce borykali się z problemem bezrobocia lub niskich zarobków. Nasz wzrost gospodarczy nie jest na tyle duży, abyśmy mogli myśleć o stosowaniu szerokich zachęt do powrotu – dodaje Fihel.