Bezrobocie w Polsce jest na najniższym poziomie od 25 lat. W marcu stopa bezrobocia wyniosła 10 proc. przy 10,3 proc. w lutym. W porównaniu do marca ubiegłego roku odsetek ludzi bez pracy zmniejszył się o 1,5 pkt proc. Powinniśmy się z tego cieszyć, a przy okazji skorzystać z szansy, by wreszcie zmodernizować instytucje pośrednictwa pracy.
Z badań prof. Joanny Tyrowicz z UW wynika, że urzędy pracy nie realizują swojego podstawowego zadania, czyli przedstawiania zróżnicowanej oferty miejsc pracy osobom poszukującym zatrudnienia (nie tylko tym bez pracy). Zaledwie 10–20 proc. ofert pracy trafia do urzędów pracy, a ponad 50 proc. przedsiębiorstw nigdy nie zgłasza do nich ogłoszeń. W każdym miesiącu liczba osób bezrobotnych, które znalazły pracę, jest dwuipółkrotnie większa niż liczba ofert pracy w dyspozycji urzędów pracy. Większość pracodawców szuka pracowników samodzielnie lub za pośrednictwem mediów. Także osoby bezrobotne w większości przypadków zdane są na media oraz znajomych i rodzinę. Skutkiem tego koszt zapełnienia wakatu jest w Polsce wysoki i stanowi jeden z istotnych czynników zniechęcających pracodawców do tworzenia nowych miejsc pracy.
Decentralizacja poszła za daleko. To rząd, a nie samorząd, prowadzi politykę rynku pracy. To on wyznacza cele, strategię i regulacje dotyczące działania urzędów, a ostatecznie daje także pieniądze na walkę z bezrobociem. To, że instytucje realizujące politykę rynku pracy są w gestii samorządów, jest złudzeniem, bo nie wychodzą one w większości poza reguły nakreślone przez ministra pracy. Powstaje więc pytanie, czy samorządy powinny się zajmować prowadzeniem polityki rynku pracy. Czy urzędy pracy nie powinny być nadzorowane przez prefektury rządu? Niejasna w dzisiejszym podziale zadań jest także rola wojewódzkich urzędów pracy, które określają regionalne cele i wypłacają środki na zasadach konkursowych. Możliwe, że takie umocowane przy wojewodzie instytucje są po prostu zbędne.
Polityka rynku pracy na pewno powinna być prowadzona na poziomie regionalnym, ale niekoniecznie wojewódzkim czy powiatowym. W Polsce są 72 podregiony statystyczne. Jednym jest np. Warszawa i cały obszar metropolitalny, innym konurbacja śląska. Taki obszar odpowiada wielkością angielskiemu hrabstwu, czyli zasięgowi działania przeciętnej firmy. Możliwe, że i urzędy pracy powinny działać na tym poziomie; byłoby ich mniej, a większość podstawowych czynności związanych z rejestracją i przeglądaniem ofert niedługo będzie można załatwiać online (dostęp do internetu ma 76 proc. gospodarstw domowych).
Decentralizacja poszła za daleko także z innego powodu – przez bazy danych. W Ministerstwie Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej jest departament analiz i prognoz, ale nie ma on narzędzia do prognozowania zmian na lokalnych rynkach pracy, bo ministerstwo nie ma centralnej bazy osób bezrobotnych. Nie jest w stanie analizować, ile razy się rejestrowali, jak często wyrejestrowywali w ciągu swojej pracy zawodowej, nie może też porównywać tych danych bezpośrednio z systemem pomocy społecznej i dochodami uzyskiwanymi przez te osoby w ZUS. Bez danych nie da się prognozować, a bez prognoz – prowadzić skutecznej polityki.
Trzeba także prognozować, jacy pracownicy będą potrzebni w krótkim i długim terminie. Bez tego pracodawcy nie da się stworzyć dobrej oferty szkoleń i instrumentów wsparcia. To niełatwe, ale jest kilka narzędzi, które to umożliwiają – np. na zlecenie resortu Instytut Pracy i Spraw Socjalnych pierwszy raz wykonał prognozy rynku pracy w Polsce do 2020 r.. Ale to dopiero początek drogi do tego, by stworzyć działający model prognostyczny spięty z instrumentami wykorzystywanymi przez urzędy pracy.
Szkoły to też element polityki rynku pracy. 3/4 zadań urzędów pracy to szkolenia, ale nie wiemy, jakiej są one jakości, czy mają określone standardy i czy są np. zgodne z Krajowymi Ramami Kwalifikacji. W przyszłości urząd pracy będzie wyłącznie miejscem spotkań i udostępniania sal. Ile biur w Polsce powiatowej ma profil na LinkedIn? Żadne, a jest to podstawowe narzędzie poszukiwania pracy przez profesjonalistów. Dzisiaj urzędy pracy powinny bardziej przypominać agencje kadrowo-szkoleniowe, które dodatkowo oferują rejestrację na kursy i studia podyplomowe. W USA odbycie kursu z programowania w różnych językach w serwisie Udacity umożliwia uzyskanie mikrodyplomu, który jest uznawany przez pracodawców w Dolinie Krzemowej. Może polscy bezrobotni też powinni uczyć się programować?
Nie wiadomo, czy firmy prywatne lepiej niż urzędy radzą sobie z pośrednictwem pracy. Do końca 2015 r. urzędy zalecały, by najtrudniejszymi przypadkami – osobami słabo wykształconymi, o niskich kompetencjach i motywacji do podjęcia pracy – zajmowały się komercyjne agencje pracy. Te osoby mają tak duże deficyty w różnych obszarach, że najpierw trzeba je wprowadzić do funkcjonowania społecznego, a dopiero potem na rynek pracy, już po pracy z psychologami, czasem z terapeutami. Zadaniem tym zajęło się kilka agencji, które wykazały skuteczność od kilkunastu procent bezrobotnych znajdujących pracę aż do 90 proc. Ta ostatnia liczba może być zafałszowana, by podbić wyniki. Warto zrobić ewaluację tych projektów i zadecydować, czy firmy prywatne powinny nadal się zajmować pośrednictwem .
Kolejne pytanie dotyczy tego, czy urzędy pracy powinny potwierdzać prawo do świadczeń zdrowotnych. Skoro minister zdrowia chce zlikwidować ubezpieczeniowy system finansowania ochrony zdrowia i przenieść NFZ do budżetu państwa, to opłacanie daniny dla funduszu zdrowia przez fundusz pracy staje się jeszcze bardziej bezsensownym obiegiem dokumentów niż obecnie. 2/3 pracowników urzędów pracy zajmuje się robotą z dokumentami, a nie z klientem; mniej papierów do wypełnienia oznacza, że więcej z nich będzie zajmować się obsługą.
Przez ćwierć wieku walki z bezrobociem nie doczekaliśmy się też działającego systemu ewaluacji urzędów pracy. Reforma z 2014 r. wprowadziła proste wskaźniki wyrejestrowań z rejestrów pracy. 25 proc. najgorszych urzędów nie dostaje funduszu na premie. Chcielibyśmy pewnie, by mierzono to, czy te osoby pracują rok po znalezieniu pracy, bo to jest cel działania urzędu. Dziś się tego nie robi. Rzadko też realizujemy pilotaże, które pozwalają nam powiedzieć, co działa, a co nie. Jeżeli już jakieś robimy, to nie wykorzystujemy ich doświadczeń do polityki krajowej ani nie tworzymy grupy kontrolnej, czyli grupy takich bezrobotnych, którzy nie są objęci wsparciem, by wiedzieć, czy nowe metody wsparcia są rzeczywiście skuteczne. Zmieńmy to.