"Chcemy systemu, który służy przede wszystkim Wielkiej Brytanii " - mówił premier. Cameron dostał poparcie od think tanku Migration Watch, domagającego się ściślejszej kontroli imigracji. Organizacja domaga się jednak jeszcze ściślejszej kontroli imigrantów z Unii, co może być trudne w świetle unijnej zasady wolnego przepływu ludzi.
W czasach kryzysu wielu Brytyjczyków straciło nieco sympatii do imigrantów. To tłumaczy zapewne, dlaczego również lewicowa opozycja ostrożnie poparła pomysł, podkreślając jednocześnie, że rzeczywista skala problemu jest znikoma. - Premier pisze wielki tekst do dziennika "Daily Telegraph" o rozwiązaniu, które mało kogo dotknie i przyniesie znikome korzyści. A w kraju mamy wiele poważniejszych problemów gospodarczych i politycznych - mówi BBC Jonathan Portes z lewicowego think tanku National Institute of Economic and Social Research.
Większość komentatorów podkreśla, że pomysł Camerona jest zagrywką przedwyborczą, bo premier musi kusić prawicowy elektorat, który coraz częściej waha się czy nie głosować na Partię Niepodległości. W niedawnych eurowyborach to właśnie stronnictwo Nigela Farage'a zajęło pierwsze miejsce.
Cameron zapowiedział zakazanie brytyjskim agencjom organizowania rekrutacji tylko poza granicami Wielkiej Brytanii (na przykład w poszukiwaniu polskich pracowników), bo w ten sposób cudzoziemcy uzyskiwali przewagę nad kandydatami z Wysp. Londyn ma też zmienić podejście do polityki deportacyjnej. Od teraz deportowani z kraju będą mogli składać apelację dopiero po opuszczeniu kraju.
Na celowniku są też "pseudo-collage", które zamiast edukacji oferują imigrantom łatwy dostęp do wiz. Wreszcie, Wielka Brytania nałoży na właścicieli mieszkań prawny obowiązek sprawdzania czy ich lokatorzy są w kraju legalnie.