Wiele osób, które nabyły prawa do świadczeń, z powodu COVID-19 wolało pozostać w pracy niż przejść na zasłużony odpoczynek.

W ubiegłym roku na rynku pracy było aktywnych co najmniej 850 tys. osób w wieku emerytalnym ‒ wynika z danych Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Na koniec 2020 r. 552 tys. kobiet w wieku ponad 60 lat i 297 tys. mężczyzn, którzy przekroczyli 65 lat, opłacało nadal składkę emerytalną lub rentową. Brak informacji, czy pobierają jednocześnie emerytury, czy nadal pracują bez złożenia wniosku o wypłatę świadczenia. Z punktu widzenia rynku pracy nie ma to wielkiego znaczenia. Zważywszy, że jest na nim ok. 16,5 mln osób, to potencjalni emeryci stanowią 5 proc. aktywnych zawodowo. Według ekonomistów to zaskakująco dużo.
Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego wskazuje, że z badań BAEL wynika, że ta grupa powinna być o ok. 100 tys. mniejsza. Jego zdaniem to efekt starzenia się społeczeństwa i przeniesienie trendów z UE. ‒ Widzimy wzrost aktywności zawodowej w grupie 55 plus. To pożądane, aby aktywność zawodowa rosła. Z powodów demograficznych zwiększanie tej kategorii pracowników na rynku pracy jest kluczowe ‒ podkreśla.
Co ciekawe, choć liczba pracujących ubezpieczonych w ZUS w 2020 r. nieco spadła ‒ o 20 tys., czyli zaledwie 2,5 proc. ‒ to można się było spodziewać, że z powodu pandemii, kłopotów na rynku pracy oraz zwiększonego ryzyka zachorowania seniorów na COVID-19 to oni staną się grupą, którą dotkną zwolnienia. – Kryzys na rynku pracy dużo bardziej uderzył w młodych. W efekcie to starsze pokolenia przejęły większą odpowiedzialność za utrzymanie gospodarstw domowych, gdyż to młodzi byli w sektorach, które straciły na kryzysie ‒ podkreśla Andrzej Kubisiak.
Wbrew pandemii w 2020 r. nie było widać znaczącego wzrostu liczby wniosków o nowe świadczenia, przeciwnie ‒ kolejny rok liczba nowo przyznanych emerytur była niższa i wyniosła 293 tys. Najwyższa była w 2017 r. (417 tys.), co było pokłosiem obniżenia wieku emerytalnego, i od tej pory systematycznie spada. Można było się spodziewać, że wraz z sytuacją epidemiczną wniosków przybędzie, bo sporo osób wobec niepewnej sytuacji na rynku pracy będzie chciało otrzymać świadczenie w pierwszym możliwym momencie. Tak się nie stało. A z danych demograficznych nie widać, by pokolenia, które uzyskują uprawnienia emerytalne, jakoś znacząco różniły się od poprzednich. Ta liczba świadczy więc zapewne o tym, że strategią obronną stało się nie tyle wzięcie emerytury, ile przeciwnie trzymanie się dotychczasowej pracy.
‒ W czasach niepewności, jeśli mamy zatrudnienie, które jest stałym źródłem dochodów, tak łatwo z niego nie zrezygnujemy. Dlatego część osób trwa na rynku pracy mimo zaplanowanego wcześniej przejścia na emeryturę. Okres kryzysu nie sprzyja zmianom ‒ podkreśla Andrzej Kubisiak. Przypomina, że aby wziąć świadczenie, trzeba przynajmniej na jeden dzień zwolnić się z pracy.
Z danych GUS wynika, że spadła także liczba emerytur niższych od minimalnej. W zeszłym roku było ich 43 tys., o 6 tys. mniej niż rok wcześniej. Zmniejszył się także ich udział w nowo przyznanych świadczeniach. Od 2018 r. wynosił on powyżej 16 proc., w zeszłym ‒ 14,7 proc. Chodzi o świadczenia dla osób, które nie mają odpowiednio długiego stażu ‒ 20 lat dla kobiet i 25 lat dla mężczyzn ‒ aby otrzymać świadczenie minimalne. Są one w części efektem wyliczania świadczenia z każdej najmniejszej składki. W poprzedniej kadencji pojawiły się postulaty, by ograniczyć tzw. emerytury groszowe, wprowadzając na wzór poprzedniego systemu minimalny staż uprawniający do wypłaty świadczenia, np. 15 lat. Ale nie było woli politycznej, by te zmiany przeprowadzić.
Nowo przyznane emerytury