Zarejestrowani w urzędach powinni być surowiej karani za odmowę pracy
Prywatne agencje pomogą publicznym pośredniakom
Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy i polityki społecznej, zapewnił DGP, że będzie dążył do wyprowadzenia składki zdrowotnej z powiatowych urzędów pracy (PUP). Dzięki temu stopa bezrobocia obniżyłaby się i zlikwidowane zostałyby zbędne koszty administracyjne.
– Nie można jednak poprzestać na takim technicznym rozwiązaniu – mówi minister pracy.
Żeby zatrudnienie rosło, należy także zmienić zasady działania samych urzędów pracy. I dlatego resort proponuje, aby pieniądze z Funduszu Pracy trafiały również do prywatnych agencji pracy w zamian za aktywizowanie bezrobotnych.
Agencje według przedstawicieli PUP powinny zająć się przede wszystkim starszymi i długotrwale bezrobotnymi, czyli tymi, którzy najdłużej, bo nawet przez kilka lat, pozostają w rejestrach urzędów.
To z kolei pozytywnie przełoży się na wdrożenie koncepcji wydłużenia wieku emerytalnego do 67 lat, bo więcej starszych ludzi znajdzie zatrudnienie.
Trzeba również stosować indywidualne podejście do bezrobotnych. Będzie o nie łatwiej, kiedy ich liczba spadnie. A to będzie możliwe po oddzieleniu składki zdrowotnej od statusu bezrobotnego.
Prywatni pośrednicy w publicznej misji
– Pracujemy nad tym, jak wesprzeć tych, którzy są długotrwale bezrobotni. Może trzeba współpracować z prywatnymi agencjami pracy i organizacjami pozarządowymi – mówi DGP minister Władysław Kosiniak-Kamysz.
Dodaje, że warto zaangażować się w zmianę koncepcji działania prywatnych agencji, bo stworzenie odpowiedniego systemu pozytywnie przełoży się na wydłużenie wieku emerytalnego.
Agencje powinny być, zdaniem Wiktora Wojciechowskiego, głównego ekonomisty w Invest-Banku, wynagradzane zarówno za znalezienie pracy, jak i za samo zajmowanie się poszukującym zatrudnienia, motywowanie go i wskazywanie kierunków rozwoju zawodowego.
– Żeby tak się stało, potrzebne są silniejsze zachęty finansowe dla agencji – potwierdza Julian Zawistowski z Instytutu Badań Strukturalnych.
Te, które są zawarte w ustawie o promocji zatrudnienia i instytucjach rynku pracy, nie są atrakcyjne dla agencji. Znajdują one bowiem w ciągu roku pracę dla kilku bezrobotnych w zamian za wynagrodzenie do 150 proc. przeciętnego wynagrodzenia (obecnie 5,2 tys. zł) za doprowadzenie do zatrudnienia każdej osoby znajdującej się w szczególnej sytuacji na rynku pracy.
Dotyczy to m.in. osób długotrwale bezrobotnych czy bez kwalifikacji. W dniu podpisania umowy z dyrektorem PUP agencja otrzymuje 30 proc. środków na działania, jakie podejmie w celu znalezienia pracy. Jeśli bezrobotny utrzyma się w niej krócej niż rok, to zwraca pieniądze.
Obecnie PUP w Gdańsku i agencja Randstad testują inny system opłacania prywatnych służb zatrudnienia. W skrócie firma może więcej zarobić za doprowadzenie do zatrudnienia osoby bezrobotnej, niż przewiduje wyżej powołana ustawa.
Roland Budnik, dyrektor gdańskiego urzędu pracy, nie chce jednak mówić o wynikach osiąganych przez prywatną agencję. Z nieoficjalnych informacji wynika, że jak na razie efekty pilotażu są mało satysfakcjonujące.
Inaczej aktywizować osoby bierne
Eksperci są jednak zgodni, że system aktywizacji bezrobotnych wymaga zmiany. Ten obecny jest bowiem mało efektywny.
Ma w tym pomóc właśnie oddzielnie składki zdrowotnej od statusu bezrobotnego i przejęcie części poszukujących zatrudnienia przez prywatne agencje.
Elżbieta Kryńska z Uniwersytetu Łódzkiego podkreśla, że indywidualne podejście do poszukującego pracy to podstawowy warunek skutecznej walki z bezrobociem. Podobnie uważa minister pracy.
– Nie wymagałoby to zwiększenia liczby pośredników pracy i doradców zawodowych. Ci, którzy już tam pracują, byliby odciążeni ze zbędnej pracy biurokratycznej związanej właśnie z obsługą składki zdrowotnej – dodaje.
Za mało profesjonalnych doradców zawodowych
Obecnie trudno o indywidualne podejście, bo stopa bezrobocia jest wysoka, liczba klientów urzędów pracy bardzo duża, a ich zasoby kadrowe i majątkowe dosyć skromne. W Polsce na jednego doradcę zawodowego przypada 900 bezrobotnych. To wszystko powoduje, że urzędy pracy nie są zainteresowane tworzeniem indywidualnych programów ich aktywizacji.
– Za mało osób pracuje w urzędzie i nawet jeżeli chcielibyśmy, to nie jesteśmy w stanie ich przygotowywać dla wszystkich – mówi Jerzy Bartnik, dyrektor PUP w Kwidzyniu.
Ostrzej traktować symulantów
Słabe wyniki urzędów pracy w aktywizowaniu bezrobotnych to efekt innych obowiązujących przepisów. Zdaniem specjalistów zarejestrowani w urzędach pracy powinni być ostrzej niż obecnie karani za odmowę na przykład udziału w szkoleniu czy za nieprzyjęcie oferty pracy. Teraz za to pierwsze grozi jedynie wyłączenie z rejestru na trzy miesiące. Szybko więc do niego wracają i pozostają nawet przez kilka lat.
Wiktor Wojciechowski uważa, że za uchylanie się od takich obowiązków należałoby wydłużyć okres wyrejestrowywania, na przykład do roku, a ci, którzy byliby z niego usuwani kilkakrotnie, powinni być wpisywani do rejestru ponownie po jeszcze dłuższym okresie.
– Ale trzeba jednocześnie zintegrować dane o bezrobotnych z urzędów pracy z tymi, którymi dysponują ośrodki pomocy społecznej – mówi Wiktor Wojciechowski.
To pomogłoby uniknąć sytuacji, w której osoba wyrzucona z pośredniaka automatycznie trafia do pomocy społecznej i tam jest jej oferowane to samo szkolenie, z którego skorzystała albo nie, będąc bezrobotnym.