Spawacze z Indii, informatycy z Chin, robotnicy z Bangladeszu. Pracodawcy sięgają po ludzi spoza Europy.
Spawacze z Indii, informatycy z Chin, robotnicy z Bangladeszu. Pracodawcy sięgają po ludzi spoza Europy.
/>
– Zostało nam kilku ostatnich pracowników. Po prostu pokończyły im się roczne kontrakty, a na taki czas mogliśmy ich zatrudnić. Za jakiś miesiąc zaczniemy jednak planować budżet na przyszły rok i będziemy też mogli rozważyć, czy uda nam się sprowadzić z zagranicy kolejną partię pracowników – mówi w rozmowie z DGP Bogusław Mrzygłód, zastępca dyrektora ds. handlu i marketingu energetycznej firmy Remak, która rok temu ściągnęła do siebie 60 spawaczy z Indii.
– W Polsce trudno o dobrych i doświadczonych spawaczy. Nasze szkoły niestety nie przygotowują wystarczająco wielu takich specjalistów. Na tych z Ukrainy nie mamy szans, bo większość z nich zatrudniają rosyjskie firmy w rodzaju Gazpromu. Zostają więc rynki azjatyckie. A tamtejsi pracownicy są nieźli i już teraz powszechnie pracują w Arabii Saudyjskiej. To, że i do nas zaczną być masowo sprowadzani, to tylko kwestia czasu – dodaje Mrzygłód.
Początki umasowienia rekrutacji spoza Europy już teraz zaczyna obserwować rynek pracy. W tym roku łącznie tylko dla Nepalu, Indii i Bangladeszu złożono prawie 4 tys. wniosków o zgodę na zatrudnianie. Czyli dokładnie tyle, ile przez cały 2016 r. – Obecnie popyt na kandydatów jest ogromy, bo aż 4 na 10 firm planuje w najbliższych miesiącach otwierać rekrutacje. Jednocześnie rosną problemy z pozyskaniem kandydatów, na co uwagę zwraca już ponad połowa pracodawców – zauważa Andrzej Kubisiak z Work Service.
– Przez kilka ostatnich lat rynek pracy ratowali Ukraińcy. I oczywiście wciąż stanowią największą grupę pracowników z zagranicy, ale już widać pierwsze objawy tego, że przybysze znad Dniepru nam nie wystarczą. Jest spora konkurencja na rynku, a część Ukraińców zaczyna też wyjeżdżać na Zachód, więc mniej atrakcyjne branże cierpią na braki kadrowe – tłumaczy Bartosz Loch, szef niedawno powstałej agencji Profi-HR, która specjalizuje się w sprowadzaniu pracowników z Azji, głównie z Indii i Nepalu. – Najbardziej ich brakuje w przetwórstwie spożywczym, które jest przecież w Polsce bardzo ważną częścią gospodarki – tłumaczy i dodaje, że podobnie jest w budowlance oraz specjalistycznych branżach, jak logistyka i mechanika.
W efekcie najwięcej pracowników z tych egzotycznych kierunków pracuje tam, gdzie są firmy wyspecjalizowane w tych chłonnych branżach. Na Mazowszu zgodę na pracę dostało w tym roku prawie 700 Hindusów i prawie 1,2 tys. Nepalczyków. W Warmińsko-Mazurskiem, gdzie łącznie takie zgody dostało tylko 2 tys. pracowników z zagranicy, aż 155 jest z Bangladeszu. Zaskakująco dużo takich zgód w Podlaskiem dostali Turcy (ponad 100), gdzie łącznie wydano zaledwie tysiąc pozytywnych opinii na zatrudnianie obcokrajowca. A odpowiada za to w dużej części firma BAT Augustów, czyli polski oddział międzynarodowej firmy tytoniowej, który przejął część produkcji z niemieckich fabryk, a którym kieruje pochodzący z Turcji Volkan Örük.
– Dziś Ukraińcy mogą przebierać w ofertach. Więc gdy mają do wyboru pracę w przetwórstwie rybnym, gdzie w uciążliwym zapachu, w temperaturze pięciu stopni Celsjusza, trzeba filetować ryby, albo przy pakowaniu czekoladek w przyjemnym otoczeniu za te same stawki, to oczywiste, co wybiorą – opowiada obrazowo Marcin Kołodziejczyk, dyrektor ds. rozwoju projektów międzynarodowych w firmie HR Grupa Progres.
– Co więcej, po wejściu w życie ustawy o promocji zatrudnienia do zalegalizowania ich pracy wystarczy zgoda z Powiatowego Urzędu Pracy, a gdy zechcą zmienić pracodawcę, procedury zajmują ledwie kilka dni. W przypadku pracowników spoza Europy potrzebna jest zgoda urzędu wojewódzkiego, a gdy pracownik jest niezadowolony, zmiana pracodawcy jest możliwa, choć biurokracja jest znacznie bardziej uciążliwa i zajmuje co najmniej 30 dni, zaś w niektórych województwach nawet kilka miesięcy – dodaje Kołodziejczyk.
W efekcie pracownicy sprowadzeni z Indii czy Nepalu są znacznie mniej mobilni, a więc pracodawca ma większą pewność stabilności ich pracy. A to – jak mówią eksperci – jest obecnie kluczowe dla wielu firm. Nawet bardziej niż oszczędności na wynagrodzeniu. – Pracownicy z Azji wcale nie są tacy tani. Przecież dochodzą koszty zapewnienia im mieszkań, dojazdów i opieki do czasu, gdy wdrożą się w nowe środowisko nowego kraju – tłumaczy Bartosz Loch.
Szczególnie, że nastroje w stosunku do obcokrajowców spoza Europy nie są u nas najlepsze. Polacy zaczynają sobie zdawać sprawę, że trzeba przyciągać na polski rynek cudzoziemców, ale najchętniej widzieliby powroty do naszego kraju emigrantów zarobkowych. Te nastroje niedawno przebadał Work Service i jeżeli jeszcze nastawienie wobec pracowników ze Wschodu nie jest najgorsze, to już cudzoziemcy z Azji nie są tak ochoczo witani. – Chętnie ich widzi 14 proc. Polaków. A w stosunku do tych z Bliskiego Wschodu pozytywnie odnosi się ledwie 8 proc. badanych – podkreśla w rozmowie z DGP Andrzej Kubisiak. Mimo to Polacy będą musieli się przekonać do emigrantów także z bardziej egzotycznych kierunków. Gospodarka nieubłaganie to wymusi.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama