Po ośmiu latach wyrzekania na inwigilacyjne zapędy PiS politycy opozycji przesiedli się do ław rządowych – i od razu nabrali apetytu na nasze dane.

Jak pisaliśmy wczoraj w DGP, minister koordynator służb specjalnych chce wiedzieć, do kogo i kiedy piszemy e-maile i wiadomości w komunikatorach internetowych. Wszyscy co do jednego. Zgłaszając uwagę z taką poprawką do projektu ustawy – Prawo komunikacji elektronicznej (PKE), minister powołał się na obronność, bezpieczeństwo państwa oraz bezpieczeństwo i porządek publiczny. Najwidoczniej wszyscy jesteśmy dla niego podejrzani.

Nie lepsze zdanie o obywatelach ma resort cyfryzacji, będący tego projektu autorem. Chce bowiem – o czym alarmujemy od początku – przenieść do nowej ustawy obowiązek retencji danych z obecnie obowiązującego prawa telekomunikacyjnego. A to oznacza, że służby nadal będą miały na jedno kliknięcie dostęp do informacji o tym, do kogo telefonujemy czy wysyłamy SMS-y i gdzie wówczas się znajdujemy.

Ta telefoniczna inwigilacja trwa od lat i najwyraźniej zadomowiła się w polskim prawie przez zasiedzenie, skoro Ministerstwo Cyfryzacji upiera się, by ją utrzymać. Upiera się wbrew wyrokom Trybunału Sprawiedliwości UE. Już 10 lat temu zakwestionował on powszechny i niezróżnicowany obowiązek retencji danych telekomunikacyjnych, gdyż poszanowanie podstawowego prawa do prywatności wymaga, aby „odstępstwa od ochrony danych osobowych ograniczały się do tego, co absolutnie konieczne” (wyrok w połączonych sprawach C-293/12 i C-594/12).

To znaczy, że nie można zbierać i udostępniać organom ścigania danych o połączeniach wszystkich obywateli, jak leci. Służby muszą ograniczyć swoje gargantuiczne apetyty do danych związanych z określonym czasem, obszarem geograficznym lub kręgiem osób mogących mieć związek z poważnym przestępstwem. Bo ich wygoda jest mniej ważna od ochrony praw podstawowych wszystkich obywateli. Wyroków TSUE w podobnych sprawach jest dużo więcej. Ale co tam trybunał. Krajowi prawodawcy ignorują go od lat. Jak w monologu Stanisława Tyma, który parodiował relację z meczu piłkarskiego, gdy reprezentacja ZSRR straciła bramkę. „Gol, gol, gol! Trybuny szaleją, ale… bramkarz radziecki nie uznał tej bramki”.

Tak samo MC nie uznaje orzeczeń TSUE. Gdy minister ds. Unii Europejskiej zwrócił na to uwagę, autorzy projektu PKE odparli, że „zmiany w ustawodawstwie krajowym mające na celu wdrożenie wyroków trybunału powinny zostać zainicjowane przez resorty właściwe dla uprawnionych podmiotów oraz sądu i prokuratora oraz dotyczyć ustaw regulujących funkcjonowanie uprawnionych podmiotów oraz sądu i prokuratora”. Czytaj: to nie my, to koledzy.

A poza tym – stwierdza MC – „skutki i pożądane kierunki zmian w regulacjach retencyjnych” nadal są dyskutowane „na szczeblu unijnym”, dlatego „nie wydaje się zasadne dokonywanie w chwili obecnej istotnych zmian w krajowych przepisach”. Na niekończące się dyskusje w UE zawsze można liczyć. Jak widać, bramkarze radzieccy mają się więc dobrze i grają we wszystkich klubach.

Swoją drogą resort cyfryzacji ma w tej kwestii swoiste rozdwojenie jaźni. W odpowiedzi na pomysł rozszerzenia masowej inwigilacji z połączeń głosowych i SMS-ów także na e-maile i czaty internetowe odparł, że to „nie do przyjęcia”. I zwrócił uwagę ministrowi ds. służb specjalnych… „na liczne orzecznictwo TSUE, który wielokrotnie kwestionował uogólniony obowiązek retencji danych telekomunikacyjnych i zasady dostępu służb do tych danych”.

Czyżby bramkarz radziecki dostrzegł piłkę w siatce?©℗