Trzeba przyznać, że podjęta przez rząd Zjednoczonej Prawicy reforma wymiaru sprawiedliwości nie zakończyła się sukcesem. Zatrzymała się w zasadzie już na wstępnym etapie. Przyczyny tego oczywiście są różne, zarówno wewnętrzne, jak i zewnętrzne, ale wszystkie mają niewątpliwie charakter polityczny. A tym samym znajdują się poza zakresem zainteresowania Stowarzyszenia „Prawnicy dla Polski”.

Jest więc co krytykować. Jedni krytykują zatrzymanie reform, drudzy – ich zły kierunek. Na barykadzie obrony status quo ante stanęli oczywiście ci, którzy publicznie, nie bacząc na zakaz angażowania się przez sędziego w działalność polityczną, szermują na prawo i lewo zarzutami o naruszeniu praworządności, demokracji, prawa Unii Europejskiej, niezawisłości sędziowskiej, konstytucji (celowo małą literą, bo z pewnością nie chodzi o naruszenie Konstytucji RP…) – i postulują przywrócenie dawnego porządku w sposób pozaprawny, bo uchwałami Sejmu.

Można mieć żal do establishmentu tego rodzaju organizacji, jak Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia” i jej podobnych, o to, że pojęcia te, fundamentalne dla każdego prawnika, zdewaluowała do tego stopnia, iż nikt już chyba obecnie nie wie, co naprawdę oznaczają. Oczywiście oprócz owego establishmentu, który dokonał tego celowo – w duchu porównywalnym do „cancel culture”, tyle że w tym przypadku chodzi o „cancel law”.

W każdym wywiadzie prominentnych przedstawicieli Iustitii, Themis i pomniejszych organizacji „wolnościowych” pojawiają się te same argumenty, które ochoczo podchwycili politycy obecnej opozycji:

1. Krajowa Rada Sądownictwa jest niekonstytucyjna, bo wybór jej sędziowskiej części przez Sejm jest niezgodny z konstytucją.

2. Sędziowie powołani przez KRS nie mogą być członkami sądu właściwie obsadzonego, bo tak orzekły TSUE, orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka oraz uchwała połączonych (zresztą dowolnie) izb SN.

Argumentów wskazujących na absurdalność tych twierdzeń pojawiło się w mediach już tyle, że nie ma potrzeby ich powtarzać. Warto natomiast skupić się na tym, co w praktyce oznaczają dla „obrońców konstytucji” te naruszane wartości i czy naprawdę o nie im chodzi.

Przykładem są wypowiedzi, których dla DGP udzielili: prezes Iustitii, sędzia Krystian Markiewicz, i adwokat Michał Romanowski („Sędzia Nawacki wciąż z immunitetem”, DGP nr 221/2023). Chodziło o sprawę zawisłą przed Izbą Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego, która dotyczyła zgody na uchylenie immunitetu sędziemu Maciejowi Nawackiemu. Brali w niej udział wyżej wymienieni: pierwszy jako publiczność, drugi jako pełnomocnik sędziego Pawła Juszczyszyna, który z kolei przypisuje sobie rolę pokrzywdzonego. Sprawę prowadził sędzia SN Zbigniew Korzeniowski.

Tyle tylko, że orzeczenie zapadło nie po ich myśli. Jak przyznali w tekście, sędzia Korzeniowski to tzw. stary sędzia, więc z pozoru nie ma się do czego przyczepić. Otóż nie: „był on jednym z nielicznych członków składu orzekającego, który zgłosił zdanie odrębne do słynnej uchwały połączonych Izb SN ze stycznia 2020 r.”. Dlatego mecenas Romanowski złożył wniosek o wyłączenie go od orzekania w tej sprawie. Panowie dodali również, że wydane przezeń orzeczenie utwierdziło ich w przekonaniu, że Izba Odpowiedzialności Zawodowej SN powinna zostać zlikwidowana, gdyż „nie jest sądem”.

Trudno zrozumieć, czy obu panom chodziło o to, że gdyby sędzia Korzeniowski orzekał w tej samej sprawie, ale nie w ramach Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN, to wydałby jednoosobowo inne rozstrzygnięcie? Czy o to, że złożenie zdania odrębnego i inny pogląd prawny dyskwalifikuje go jako sędziego „legalnego”? Jednakowoż cała teoria o sędziach „niewłaściwie powołanych” rozsypała się jak domek z kart. Z przytoczonych przez DGP wypowiedzi jasno wynika, że chodzi o to, by najważniejsze sprawy były sądzone tylko przez „swoich” sędziów, najlepiej członków Iustitii (notabene związanych statutowo uchwałami swoich władz) lub sędziów z owych połączonych izb, którzy nie odważyli się mieć innego zdania niż – nieznany ustawie – skład dwóch i pół połączonych izb SN. Ten sam skutek zresztą chcieli uzyskać sędziowie we wspomnianej uchwale, wprowadzając test niezawisłości sędziego.

O ile łatwiej wygrywa się wtedy tego typu sprawy, nawet te na pozór nie do wygrania, i uzyskuje „przełomowe rozstrzygnięcia”... ©℗