- Jestem pewien, że normalne funkcjonowanie Izby Dyscyplinarnej SN pozwoliłoby zniwelować zastrzeżenia wielu osób i środowisk, wynikające zasadniczo z podejrzeń opartych na przebiegu procedury nominacyjnej - stwierdził Adam Roch, prezes Izby Dyscyplinarnej SN.

ikona lupy />
Adam Roch, prezes Izby Dyscyplinarnej SN / Materiały prasowe
Co można uznać za największy sukces, jeśli chodzi o działalność ID SN?
Trudno mówić o jakimś spektakularnym sukcesie w sytuacji, w której w taki czy inny sposób izba i sędziowie w niej orzekający byli poddawani publicznie atakom o niespotykanej dotąd w sądownictwie skali. Otoczenie, w jakim funkcjonowaliśmy przez prawie cztery lata, niestety znacząco odbiło się na działalności orzeczniczej - nie zrobiliśmy z pewnością tyle, ile moglibyśmy. Niejednokrotnie już samo wydanie orzeczenia, czy to na korzyść, czy to na niekorzyść podsądnego, mogło być postrzegane jako sukces. Wielu spraw niestety nie udało się nam zakończyć, w mojej opinii ze szkodą dla wymiaru sprawiedliwości, stron tych postępowań i zewnętrznego postrzegania Izby Dyscyplinarnej. Jestem pewien, że normalne jej funkcjonowanie pozwoliłoby zniwelować zastrzeżenia wielu osób i środowisk, wynikające zasadniczo z podejrzeń opartych na przebiegu procedury nominacyjnej. Wiele wydanych przez izbę orzeczeń dotyczyło istotnych problemów, wiele budziło duże zainteresowanie społeczne. Mam nadzieję, że kiedy już opadną emocje związane ze statusem izby, zostanie dostrzeżony jej merytoryczny dorobek. Zapadały bowiem rozstrzygnięcia, które mogą, a nawet powinny zostać przeanalizowane przez doktrynę.
Czy zgadza się pan z zarzutami formułowanymi pod adresem ID SN, że nie jest ona organem niezależnym od rządzących?
Nigdy z takimi zarzutami się nie zgodzę, przynajmniej z tą wiedzą, którą mam. Zarzuty te wynikają głównie z kwestionowania prawidłowości procedury nominacyjnej, dotyczącej Krajowej Rady Sądownictwa. Wysuwano też zastrzeżenia związane z objęciem stanowisk sędziów Sądu Najwyższego przez osoby pełniące poprzednio służbę prokuratorską, w sytuacji w której funkcję prokuratora generalnego piastuje pan minister Zbigniew Ziobro. Zarzut ten był i jest kompletnie chybiony. Nie sposób przecież z czysto formalnego służbowego podporządkowania na wcześniej piastowanym stanowisku wywodzić jakiegokolwiek uzależnienia na przyszłość, szczególnie w sądzie. Czy jeśli do jakiegokolwiek sądu trafił radca prawny czy adwokat, to należy przyjąć, że on też będzie uzależniony od swojego wcześniejszego pracodawcy lub klienta? W obu przypadkach nie ma przecież żadnego uzależnienia czy możliwości wpływu na sędziego. Czy jeżeli do Trybunału Konstytucyjnego przez ponad 30 lat w wolnej Polsce trafiały osoby wybrane wprost przez Sejm, bez żadnego udziału KRS, to czy wszyscy ci sędziowie nie byli niezależni? Dla mnie jako byłego prokuratora jest jasne, że więzy łączące mnie z tą instytucją zostały zerwane z chwilą zrzeczenia się stanowiska prokuratorskiego i złożenia ślubowania sędziowskiego. Ewentualne natomiast uzależnienie od rządzących byłoby dla mnie tak rażącym naruszeniem reguł związanych z niezależnością i niezawisłością, że taki sędzia nie miałby prawa być dalej sędzią i w mojej ocenie musiałby się liczyć z dyscyplinarnym usunięciem ze służby. Na ile takie zastrzeżenia były rzeczywiste i konkretne świadczyć może to, że od 2018 r. nie wszczęto żadnego postępowania dyscyplinarnego wobec żadnego sędziego orzekającego w izbie dotyczącego naruszenia zasad niezależności czy niezawisłości. A gros tego czasu to okres, w którym funkcję I prezesa SN pełniła prof. Małgorzata Gersdorf, zaś sędziowie powołani przed 2018 r. mieli zdecydowaną większość w Kolegium SN. Jestem pewien, że gdyby pojawiły się realne przesłanki wskazujące na konieczność zbadania tych kwestii we właściwym do tego postępowaniu, rzecznik dyscyplinarny SN zostałby o tym powiadomiony przez któryś z tych organów. Żaden z krytyków Izby Dyscyplinarnej nie przedstawił jednak nigdy jakichkolwiek argumentów na rzecz faktycznej stronniczości sędziów. Zarzuty braku niezależności mogą formułować jedynie osoby niemające podstawowej wiedzy o funkcjonowaniu sądownictwa w ogóle, a Izby Dyscyplinarnej w szczególności lub mające taką wiedzę, ale wykazujące się maksymalnym natężeniem złej woli i chęci kontestowania wszystkiego, co jest sprzeczne z ich sposobem postrzegania otaczającego świata. Niejednokrotnie przy tym na sali rozpraw odnosiłem wrażenie, że kwestionowanie izby jako sądu stało się wśród części pełnomocników zwyczajnie modne.
Pojawiły się również głosy, że ID SN jest mało efektywna i w związku z tym jej dalsze funkcjonowanie może wywoływać zastrzeżenia co do wydatkowanych na jej działalność środków publicznych.
Obiektywnie należy przyznać, że izba nie wykazywała się wysoką efektywnością, nie wynika to jednak w żaden sposób z niewielkiego zaangażowanie sędziów czy pozostałych pracowników wykonujących swoje obowiązki w izbie. W pierwszych miesiącach działania izba orzeczniczo funkcjonowała sprawnie. Spadek wydajności nastąpił po wydaniu znanych wszystkim orzeczeń przez Trybunał Sprawiedliwości UE i Europejski Trybunał Praw Człowieka, co zaczęło się już na przełomie lat 2019 i 2020 r. Swoje niejako dołożyła również pandemia. Brak efektywności stał się zresztą jednym z podawanych przez rządzącą koalicję powodów uzasadniających konieczność likwidacji izby. Szkoda, że reform na mniejszą skalę nie przeprowadzono po pierwszych rozstrzygnięciach TSUE, być może wówczas nieco zreformowana izba funkcjonowałaby prężniej. Ideę wyodrębnienia sądownictwa dyscyplinarnego w Sądzie Najwyższym osobiście oceniam bardzo pozytywnie, jak zwykle jednak diabeł - lub anioł - tkwi w szczegółach. ©℗