Trybunał Konstytucyjny odroczył rozprawę, która ma zadecydować o losach jawności życia publicznego w Polsce. Powód? Nie stawili się posłowie

Marszałek Elżbieta Witek w przesłanym piśmie tłumaczyła ich nieobecność koniecznością uczestniczenia w środowym posiedzeniu Sejmu. Jednocześnie poprosiła o rozważenie możliwości odroczenia rozprawy. Trybunał przychylił się do tego, uznając, że przedstawiciele Sejmu powinni mieć możliwość zaprezentowania swego stanowiska. Odraczając (już po raz drugi) rozprawę, nie podał jej kolejnego terminu.
Sprawa dotyczy wniosku Małgorzaty Manowskiej, I prezes Sądu Najwyższego, o zbadanie konstytucyjności wielu przepisów ustawy o dostępie do informacji publicznej. Ich uwzględnienie w praktyce oznaczałoby koniec jawności życia publicznego.
– W zasadzie możemy wówczas zapomnieć o dostępie do informacji publicznej. Teoretycznie będzie on niby istniał, ale ograniczony do najbardziej oficjalnych informacji od wąsko rozumianych władz publicznych – uważa Krzysztof Izdebski, ekspert Open Contracting Partnership. Podobne wnioski płyną ze stanowiska przedstawionego przez rzecznika praw obywatelskich, który wniósł o uznanie przepisów za zgodne z konstytucją lub umorzenie postępowania.
Wniosek jest rozbudowany i dotyczy wielu przepisów. Najistotniejsze wiążą się z zakresem podmiotowym, czyli tym, kto musi udostępniać informacje. Pierwsza prezes SN zarzuca tu ustawie, że ta nie precyzuje takich terminów jak: „władze publiczne”, „inne podmioty wykonujące zadania publiczne”, „osoby pełniące funkcje publiczne” oraz „w związku z pełnieniem funkcji publicznych”, to zaś ma bezprawnie rozszerzać krąg podmiotów zobowiązanych do udostępniania informacji publicznej.
Równie ważne są zarzuty dotyczące obowiązku udostępniania informacji o osobach pełniących funkcje publiczne i mających związek z pełnieniem tych funkcji. Zdaniem Małgorzaty Manowskiej one również są nieprecyzyjne i zbytnio ingerują w strefę prywatności. Uwzględnienie tego zarzutu w praktyce oznaczałoby, że nie poznalibyśmy już nazwisk osób, które udzieliły poparcia kandydatom do KRS, nie dowiedzielibyśmy się, kto przygotowywał np. opinie dla prezydenta, a ministrowie mogliby spać spokojnie, pewni, że nikt nie ujawni ich premii czy nagród.
W praktyce większość zarzutów dotyczy nieprecyzyjności przepisów i braku ich konkretyzacji. Tyle że przez 20 lat obowiązywania ustawy o dostępie do informacji publicznej zostały one doprecyzowane w bogatym orzecznictwie sądowym.
„Analiza uzasadnienia wniosku prowadzi do konkluzji, że intencją wnioskodawczyni jest w istocie zakwestionowanie dotychczasowego dorobku orzeczniczego sądów administracyjnych dotyczącego stosowania ustawy i przeprowadzenie de facto fundamentalnej zmiany tej ustawy, a nie dokonanie hierarchicznej kontroli norm w rozumieniu art. 188 Konstytucji RP” – napisał w swym stanowisku RPO.
Uwzględnienie zarzutów przez TK osłabiłoby też mocno dopiero co uchwalone przepisy o centralnym rejestrze umów, w którym mają być publikowane informacje o kontraktach zawieranych przez administrację publiczną. Jeśli zostanie ograniczony krąg podmiotów zobowiązanych do udostępnienia informacji publicznych oraz zakres udostępnianych danych, to rejestr nie spełni pokładanych w nim nadziei. ©℗