W ubiegły czwartek zapadły dwa znaczące z perspektywy społecznej wyroki. W pierwszym Trybunał Konstytucyjny orzekł, że wynikające z art. 6 Europejskiej konwencji praw człowieka prawo do rzetelnego procesu jest niezgodne z ustawą zasadniczą. W drugim Ewa Siedlecka, dziennikarka „Polityki”, została nieprawomocnie skazana za przestępstwo znieważenia i zniesławienia dwóch sędziów zamieszanych – według publicznie prezentowanych wypowiedzi – w tzw. aferę hejterską w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jak rozumiemy, w wyniku procesu zgodnego z polską konstytucją.

Choć nie są w pełni znane dowody, na których oparł się sąd, ani sposób rozumowania prowadzący do wyrażonej w skazującej sentencji konkluzji i trzeba oprzeć się na publicznie dostępnych informacjach, można jednak powiedzieć, że obydwa orzeczenia łączy nie tylko czas ich wydania, lecz również to, że w obu przypadkach lepiej byłoby, gdyby w ogóle nie zapadły. Nie są bowiem powodem do prawniczej chluby.
Zaskakujące orzeczenie
Właśnie z perspektywy zakwestionowanych przez TK standardów rzetelnego procesu warto spojrzeć na proces Ewy Siedleckiej zakończony nieprawomocnym skazaniem za nadużycie wolności słowa. Wyrażone w tym wyroku stanowisko odnosi się do kwestii z istoty rzeczy wykraczających poza ramy jednostkowego postępowania. Kształtuje bowiem oceny związane ze sposobami wyznaczania granic wolności słowa. Wpływa bezpośrednio na funkcjonowanie dziennikarzy i mediów, w tym na spełnianie przez nich niezwykle istotnej społecznie funkcji. W tym zakresie wyrażone przez sąd stanowisko ma znaczenie i powinno być przedmiotem analiz.
Sąd Rejonowy dla Warszawy-Śródmieścia zaskakująco uznał, że zrzuty ekranu rzekomych rozmów z WhatsApp publikowane w mediach nie mają jakiejkolwiek wartości dowodowej, a autorka publikacji nie wykazała rzetelności, która byłaby wymagana od dziennikarzy. W trakcie procesu sąd oddalił wnioski dowodowe obrony zmierzające do ustalenia, czy oskarżyciele byli członkami grupy hejterskiej, wyjaśniając, że „w procesach z art. 212 kodeksu karnego dotyczących dziennikarzy nie dochodzi się prawdy, a jedynie ocenia rzetelność”.
I prawda, i rzetelność
To stwierdzenie w realiach analizowanej sprawy trudno uznać za trafne. Wszak zgodnie z obowiązującymi regulacjami przewidzianymi w art. 212 i art. 213 k.k. podstawą odpowiedzialności za zniesławienie jest powiązanie zarzutu zawartego w wypowiedzi z faktami. Wynika to jednoznacznie z art. 213 k.k. przesądzającego, że treść zarzutu musi być możliwa do zweryfikowania w kategoriach prawdy bądź fałszu. W tym zakresie nie ma podstaw do różnicowania odpowiedzialności dziennikarzy. Jakkolwiek nie korzystają, jako przedstawiciele określonej profesji, z uprzywilejowanej pozycji w zakresie odpowiedzialności karnej za zniesławienie, nie sposób jednak przyjąć, by do dziennikarza nie stosowało się kryterium prawdziwości przedstawionej jako rzekomo zniesławiająca informacji.
Warto przypomnieć, że wedle art. 213 par. 2 k.k. nie popełnia przestępstwa, kto publicznie podnosi lub rozgłasza prawdziwy zarzut:
• dotyczący postępowania osoby pełniącej funkcję publiczną,
• służący ochronie społecznie uzasadnionego interesu.
Regulacja ta określa relacje między ochroną dobrego imienia a wolnością wypowiedzi. Z punktu widzenia dziennikarza oznacza, że „podnoszenie lub rozgłaszanie prawdziwych zarzutów dotyczących osób pełniących funkcje publiczne o takie postępowanie lub właściwości, które mogą narazić je na utratę zaufania potrzebnego dla danego stanowiska, zawodu lub rodzaju działalności (…) jest czynem – niezależnie od intencji sprawcy – ex definitione służącym społecznie uzasadnionemu interesowi” (wyrok TK z 12 maja 2008 r., sygn. akt SK 43/05).
Choć zawarte w powołanym stanowisku TK twierdzenie dotyczące braku potrzeby wykazywania, iż in concreto działanie sprawcy służyło obronie społecznie uzasadnionego interesu, bywa kontestowane, nie ma wątpliwości, że kwestia prawdziwości lub fałszywości zarzutu ma w tym zakresie znaczenie podstawowe.
Szczególna staranność dziennikarska dotyczy zaś tych wypadków, gdy dowód prawdy nie może zostać przeprowadzony przez sprawcę. Wówczas bowiem wypełnienie standardu staranności i rzetelności przy zbieraniu informacji i ustalaniu ich prawdziwości stanowi podstawę wyłączenia odpowiedzialności z uwagi na błąd uniemożliwiający przypisanie winy (art. 29 k.k.). Oznacza to, że w procesach dziennikarskich o zniesławienie dochodzi się zarówno prawdy, jak i spełnienia szczególnego wymogu rzetelności i staranności wymaganej od przedstawicieli tej profesji. Notabene prawdziwość zarzutów sama w sobie wskazuje na rzetelność i staranność przy zbieraniu informacji i ustalaniu ich prawdziwości.
Zniewaga i zniesławienie
Trudno także zaaprobować stanowisko, wedle którego przeprowadzenie dowodu prawdziwości przedstawionych publicznie zarzutów w ramach postępowania w przedmiocie odpowiedzialności za zniesławienie stanowiłoby naruszenie istoty i funkcji tego typu procesów. Z przepisu art. 213 par. 2 k.k. wynika bowiem przeniesienie ciężaru dowodu na osobę sprawcy. Trudno wyobrazić sobie inne miejsce, w którym taki dowód miałby zostać przeprowadzony, jak sala rozpraw w postępowaniu dotyczącym odpowiedzialności za zniesławienie.
Dla obowiązku skrupulatnego i rzetelnego wyjaśnienia wszystkich okoliczności, w tym zwłaszcza prawdziwości lub fałszywości zarzutów, a także tego, czy ich podniesienie służyło obronie społecznie uzasadnionego interesu, nie jest przeszkodą to, że wyłączenie odpowiedzialności za zniesławienie na podstawie art. 213 k.k. nie przekreśla możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności karnej za zniewagę.
W tym kontekście warto jednak wziąć pod uwagę, że określenia „uczestnik afery hejterskiej”, „uczestnik farmy trolli” nie są znieważające per se. Jeśli ich pejoratywne znaczenie jest uzasadnione w świetle faktów, nie mają one charakteru znieważającego i zniesławiającego. Ustalenia co do rzeczywistej roli oskarżycieli prywatnych są zatem podstawową powinnością sądu. Oczywiście w tym zakresie sąd powinien sięgnąć po wszelkie dowody, w tym zwłaszcza wnioskowane przez osobę pozostającą pod zarzutem dopuszczenia się zniesławienia. Nie bez znaczenia w tym kontekście byłyby także ustalenia poczynione przez niezależną prokuraturę, oczywiście jeśli prowadzono w tej sprawie jakiekolwiek czynności, a ich rezultaty istnieją w formie umożliwiającej ich wykorzystanie w postępowaniu karnym.
Winna tylko dziennikarka
Wyrok sądu rejonowego w Warszawie odnosi się do fundamentalnej kwestii granic wolności słowa i prawa obywateli do informacji. Rzetelność postępowania w tym zakresie ma zatem znaczenie szczególne. Trafnie wskazuje się bowiem konsekwentnie w orzecznictwie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPC), że dokonując oceny, sądy muszą brać pod uwagę wpływ wydawanych rozstrzygnięć na indywidualne sprawy, ale także ich ogólny wpływ na media. Opresyjny rygoryzm może bowiem skutkować obawą dziennikarzy i zaniechaniem wykonywania społecznie istotnej funkcji.
Obawa ta wydaje się całkiem realna w sytuacji, gdy jedyną winną tzw. afery hejterskiej okaże się Ewa Siedlecka. Do dziś nie poinformowano o przedstawieniu komukolwiek poza nią zarzutów, brak jest danych dotyczących postępowań dyscyplinarnych, kwitnie zaś procedura nominacyjna osób wskazanych niegdyś publicznie jako związane z tzw. aferą hejterską. Oczywiście wszystko pozostaje w zgodzie z ukształtowanymi na nowo – po odrzuceniu przez TK dorobku ETPC – zasadami rzetelnego procesu. ©℗