Organizacje zwalczające piractwo prześcigają się w sposobach na utrudnienie życia osobom, które w nielegalny sposób pobierają i udostępniają treści objęte ochroną praw autorskich. Niestety coraz częściej największymi ofiarami tej antypirackiej wendety padają zwykli internauci, którzy często są „karani” za swoją uczciwość. Prezentujemy największe absurdy walki z piractwem.
1
O piractwie nie możesz nawet mówić
Okazuje się, że piratem możesz zostać nawet wtedy, gdy jedynie napiszesz lub wymówisz nazwę pirackiego serwisu. Przekonali się o tym dziennikarze „Der Tagesspiegel”, którzy zostali oskarżeni przez niemieckich wydawców o pomaganie w naruszaniu praw autorskich.
Na czym ta pomoc miała polegać? Otóż w gazecie pojawił się wywiad z twórcami pirackiego serwisu Boox.to. „Grzechem” dziennikarzy miało być to, że w rozmowie – co dość oczywiste – padła nazwa nieszczęsnego serwisu. Dla skarżących nie miał znaczenia fakt, że dziennikarze w jasny i czytelny sposób zaznaczyli, że mamy tu do czynienia z serwisem oferującym nielegalne treści.
ShutterStock
2
Irytujące reklamy
To jeden z najbardziej zadziwiających absurdów walki z piractwem, nad którym trudno przejść do porządku dziennego. Organizacje antypirackie wprost uwielbiają umieszczać swoje długie, nudne i moralizatorskie spoty na… legalnych kopiach filmów. Co więcej, czasami nie da się ich nawet przewinąć.
Uczciwy konsument, który wydał kilkadziesiąt złotych na DVD z ulubionym filmem, nie obejrzy go więc od razu. Najpierw będzie musiał zapoznać się z 3-minutową reklamą, która dokładnie wytłumaczy mu dlaczego piractwo jest złe, a przy okazji postraszy policją prokuraturą i sądem. W tym samym czasie internetowy pirat dwoma kliknięciami uruchomi swoją kopię filmu i będzie cieszyć się seansem bez reklam, ostrzeżeń i gróźb.
ShutterStock
3
Interesy wydawców ważniejsze od treści
Niemieccy wydawcy wpadli na pomysł, aby na rynek wypuszczać e-booki, które w minimalny sposób różniłyby się od siebie treścią (lekko zmieniony tekst, składnia czy interpunkcja). Jednocześnie – jak zapewniają pomysłodawcy – różnice te nie wpływałyby na wartość merytoryczną utworu.
Oznacza to, że do każdego nabywcy e-booka trafiałaby lekko zmodyfikowana wersja danej książki. Oczywiście zmiany te dokonywane byłyby automatycznie, dzięki specjalnemu systemowi DRM, który został już zaprojektowany przez niemieckich naukowców.
Jakiekolwiek ingerowanie w treść utworu literackiego – nawet jeśli wynika z troski o ochronę praw autorskich – nie tylko trąci absurdem, ale stwarza również ogromne zagrożenie dla wolności literatury.
ShutterStock
4
Używasz oprogramowania Open Source? Jesteś piratem!
Przynajmniej według antypirackiej organizacji International Intellectual Property Alliance (IIPA), która już od wielu lat postuluje, aby uznać oprogramowania Open Source za nielegalne. Według IIPA zmniejsza ono konkurencyjność i stanowi naruszenie własności intelektualnej.
„Linux to rak. Musimy nauczyć ludzi, co to znaczy chronić własność intelektualną i należycie za nią płacić” – mówił niegdyś były CEO Microsoft Steve Ballmer. Jak widać, przedstawiciele IIPA uczą się od najlepszych. Swego czasu zażądali nawet od rządu USA, aby Brazylię i Indie (kraje, które postawiły na Open Source) wpisać na listę "wrogów" amerykańskiej gospodarki (raport "Special 301").
ShutterStock
5
Podatek od piractwa
Opłata reprograficzna (nazywana potocznie „podatkiem od piractwa”) w Polsce doliczana jest obecnie m.in. do cen czystych nośników CD i DVD, drukarek nagrywarek czy też komputerów. Ma ona stanowić coś w rodzaju rekompensaty za to, że internauci przy ich pomocy dokonują często kopii utworów chronionych prawami autorskimi.
I nie ma tu znaczenia czy jesteś uczciwym internautą i dokonujesz kopii na własny użytek, czy też piratem, które przygotowuje 1000 kopii filmu na sprzedaż. Wszyscy jesteśmy pośrednio zmuszeni do płacenia „podatku od piractwa” za sam fakt posiadania danego urządzenia czy też nośnika.
Organizacje zbiorowego zarządzania prawami autorskimi postanowiły jednak pójść krok dalej. Do MKiDN złożono już kilka projektów zmian rozporządzenia, które określa, jakie urządzenia są obciążone opłatą reprograficzną. ZAiKS i spółka walczą o to, aby „podatkiem od piractwa” objęte były dodatkowo smartfony, laptopy oraz tablety. Opłata miałaby wynieść 2 proc. wartości każdego urządzenia. To kolejny pomysł, który uderzy nie w piratów, ani nawet w wielkie korporacje, ale w zwykłego konsumenta, który po raz kolejny zapłaci najwięcej za walkę z piractwem.
ShutterStock
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję