Kilka godzin przed inwazją Rosji na Polskę 10 mln Polaków wyświetla się na ekranie smartfona złowróżbny komunikat: „Zachowaj spokój, nie stawiaj oporu, poddaj się, wkrótce będzie po wszystkim. Idziemy do Was nie jako zdobywcy, a jako Wasi bracia – wyzwoleńcy od ucisku, a rząd Waszego kraju wyjechał do Rumunii”. To scenariusz z filmów political fiction czy realne zagrożenie?

Alternatywnie wyobraźmy sobie, że w dniu inwazji Chin na Tajwan 100 mln Amerykanów wyświetla się komunikat o treści: „Nie przyłączajcie się do wojny, nie chcesz stać się celem broni jądrowej spadającej w Twoim ogródku”. Albo taki, nieco innej natury: „Nie interesuj się wojną, oglądaj Super Bowl, seriale i programy rozrywkowe oraz pij piwko”. Czy to żarty lub teoretyzowanie?

Taki dostęp do umysłów ludzi byłby spektakularnym przykładem na propagandowy wpływ polityczny (lub wojskowy). Rodem z filmów political fiction. Ale dziś jest to już możliwe, bo zainstalowane na waszych smartfonach aplikacje wspierają techniczną funkcję powiadomień (notyfikacji). To bardzo użyteczne narzędzia, dzięki nim możemy na bieżąco śledzić wydarzenia. Dzieje się coś nagłego, dostajemy powiadomienie o tym. Można je też wyłączyć w ustawieniach smartfona, ale w zaufanych aplikacjach zwykle tego nie robimy. Bo nam z tym dobrze.

Infrastruktura powiadomień znajduje się pod kontrolą właścicieli serwisów internetowych i aplikacji. Nie jest w ich interesie wysyłanie dezinformacji, propagandy lub innego rodzaju trefnych wiadomości. Zirytowani użytkownicy mogliby je wyłączyć lub odinstalować aplikację. Nadużyciom przyjrzałyby się też służby bezpieczeństwa – byłaby to ingerencja w suwerenność i wewnętrzną sytuację polityczną kraju.

W swojej najnowszej książce „Propaganda” (PWN, 2024) zachęcam czytelnika do rozważenia tego rodzaju ryzyka. Opisuję scenariusze i zdolności. Gdy pisałem tę część w czerwcu 2023 r., była ona nieco hipotetyczna. W 2024 r. można odnieść wrażenie, że jest już mniej teoretyczna. Wygląda na to, że zdolności te zostały zademonstrowane za pomocą chińskiej aplikacji TikTok.

W USA ponownie rozważa się prawo, które zakazałoby TikTokowi świadczenia usług. Odpowiedź TikToka? Wysłano powiadomienia wzywające Amerykanów do podjęcia działań aktywnych. Sprzeciwu, protestu. W poprzednią środę miliony użytkowników zostało zbombardowanych powiadomieniem o następującej treści: „TikTok jest zagrożony zamknięciem w USA. Zadzwoń do swojego przedstawiciela i zabierz głos (…) zanim rząd pozbawi 170 milionów Amerykanów konstytucyjnego prawa do wolności wypowiedzi”. TikTok przygotował stronę, dzięki której użytkownik po wpisaniu kodu pocztowego łatwo mógł wykonać telefon do kongresmena. Biura polityków w USA zostały zalane połączeniami telefonicznymi. Niektórzy z nastoletnich użytkowników pierwszy raz usłyszeli słowo „kongresmen” i szukali informacji o tym, co to takiego jest ten kongresmen – pytając o to także w biurach kongresmenów. Kongresmeni zirytowali się i nie wahali się wprost nazywać działań TikToka propagandą. W taki właśnie sposób zademonstrowano siłę platform cyfrowych, których aplikacje mamy na swoich smartfonach.

Wpływ polityczny serwisów internetowych to nie nowość, by przypomnieć chociażby ich wcześniejsze aktywności, wzywające użytkowników do podejmowania działań w celu zagwarantowania w USA praw, np. neutralności w sieci. Ale to nie była komunikacja bezpośrednia, a taką jest wyświetlanie powiadomień. Oczywiście w działaniach TikToka nie chodzi o wywoływanie rozruchów, zamieszek, niepokojów czy zamachu stanu. To kampania politycznego outreach PR o ogromnym zasięgu. Przypadek demonstrujący nowe oblicze możliwego wpływu informacyjnego platform. Bezpośrednio na wyborców, wzywając ich do podjęcia określonych działań, zgodnie z klasyczną definicją propagandy jako wpływu w celu wywołania efektu. Choć widzieliśmy coś takiego po raz pierwszy, zastanówmy się nad potencjałem. TikTok ma w USA 150 mln użytkowników. Załóżmy, że tylko 0,1 proc. z nich podejmie jakieś działania – wtedy mowa o 150 tys. ludzi. To dużo, choć do przewrotu państwowego trochę brakuje. Trudno jednak nie dostrzec demonstracji siły.

Kongresmeni problem dostrzegli. W związku z działaniami TikToka w komisji Kongresu propozycję zakazu używania aplikacji przegłosowano jednomyślnie. Wkrótce ma mieć miejsce finalne głosowanie i prezydent Biden już zapowiedział, że ustawę taką by podpisał.

Ten przypadek dotyczy TikToka, choć to oczywiście tylko jedna z platform. Tymczasem każda platforma z dużą liczbą użytkowników może służyć jako narzędzie wpływu. Zarówno platformy zagraniczne, jak i te krajowe. Jakie z tego płyną wnioski?

Po raz kolejny dowodzi to, że platformy cyfrowe mają bezpośrednią władzę i wpływ na użytkowników. Nie można przy tym zapominać, że infrastruktury powiadomień mogą paść ofiarą cyberataków. Jeśli atakujący przejmą kontrolę nad systemem powiadomień, mogą uzyskać możliwość wysłania do odbiorców wszystkiego, co im się spodoba. To nie tylko teoria, takie cyberataki miały już miejsce. Ten obszar działań umyka polskiej ustawie o krajowym systemie cyberbezpieczeństwa – nie przewidziano tego rodzaju ryzyk, mimo że od dwóch lat za naszą wschodnią granicą trwa regularny konflikt zbrojny, a propaganda wojenna to rzeczywistość każdego dnia. I różnym jej przejawom jesteśmy poddawani także w Polsce. Regulacje państwowe i unijne nie mają jednak tego wyzwania na radarze.

Jestem w stanie założyć się o butelkę koniaku, że w ramach ryzyk technicznych nie przewidziano tego problemu także w Polsce (przynajmniej nie przed 2023 rokiem). Dla nas byłoby lepiej, gdybym zakład przegrał, a polskie służby wykazały się wizjonerskim zmysłem. Dobrze by było również, gdyby planiści wojskowi dodali i takie hipotetyczne metody w ramach scenariuszy gier wojennych. Ważne, by nie testować tego w praktyce. Na nas. ©℗

*Autor to niezależny badacz i konsultant cyberbezpieczeństwa i prywatności, były doradca ds. cyberwojny w Międzynarodowym Komitecie Czerwonego Krzyża w Genewie, autor książek „Filozofia cyberbezpieczeństwa” i „Propaganda”