Ściągamy ogromne ilości rzeczy z internetu, bo chęć posiadania jest wpisana w nasze geny. Jesteśmy piratami ze swojej natury - uważa Marcin Zarzecki socjolog, antropolog, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

Dawniej gromadziliśmy różnorakie rzeczy w mieszkaniach, dziś chomikujemy ogromne ilości najprzeróżniejszych rzeczy na dyskach twardych komputerów. Piratujemy, ściągamy z internetu wszystko jak leci. Wiemy, że tych empetrójek nie odsłuchamy, że nie zagramy w te gry, a filmów nie obejrzymy. Ale jednak ściągamy. Z czego to wynika? Tylko z tego, że nie musimy za to płacić?

Darmowy dostęp do treści ma podstawowe znaczenie. Konieczność wydania pieniędzy na określoną rzecz sprawia, że przed zakupem staramy się przemyśleć sensowność takiej transakcji. To naturalne, że gdy coś jest za darmo, to po to sięgamy. Ale to nie wszystko. Istnieje w nas naturalna potrzeba własności, bo poprzez posiadanie określamy siebie samych. Rzeczy, którymi dysponujemy, definiują nie tylko naszą pozycję w strukturze społecznej, ale budują też nasze ja idealne. Wizję siebie samych. Dla wielu osób – jakkolwiek banalnie by to brzmiało – jest to znaczący punkt do konstrukcji własnej tożsamości. Niezależnie od tego, czy będziemy te rzeczy wykorzystywali, czy też nie, sam fakt ich posiadania staje się elementem naszego prestiżu.

Kto najwięcej chomikuje?

Głównie młodzież, bo to ona głównie spędza czas w internecie. Przeszukując sieć i napotykając różne pliki, nie zastanawiają się, czy – z pragmatycznego punktu widzenia – są im one potrzebne. Wystarczy myśl, że może skorzystają z nich w przyszłości. Czasem wystarcza, że owe treści są cenne nie dla mnie, lecz dla innych albo że są przez nich dobrze oceniane – i dlatego warto to posiadać.

Ale czy potrzebą chomikowania nie powinno się kierować starsze pokolenie? Nie mówię o osobach, które przeżyły II wojnę, ale o tych pamiętających czasy PRL i jej deficytów.

Każdy ma potrzebę własności, także młode osoby, które nie pamiętają pustych półek. Chyba że są to osoby socjalizowane w komunach czy squatach.

Więc wyzbycie się instynktu posiadania to sprawa kultury, nie natury.

To silny mechanizm adaptacyjny, nieomal biologiczny. Przynależy do wszystkich niezależnie od wieku, pochodzenia, klasy społecznej. Ale możemy mówić o pewnych intensywnościach zbieractwa. Osoby, które przetrwały II wojnę, miały potem potrzebę tworzenia poczucia bezpieczeństwa w oparciu o rzeczy, których im brakowało w czasie okupacji. A więc głównie była to żywność, zapasy mąki, cukru. Po śmierci mojej babci, która przeżyła dwie rewolucje i wojnę, okazało się, że ona gromadziła różne rzeczy na wypadek wojny. To wynikało z przyjęcia pewnej filozofii życiowej polegającej na przeświadczeniu, że okresy bezpieczeństwa są krótkie, a po nich następują konflikty o charakterze totalnym. Inny typ zbieractwa wynikał z funkcjonowania w okresie PRL. Z powodu zamknięcia za żelazną kurtyną postrzegaliśmy system wolnorynkowy głównie przez pryzmat posiadania i nieograniczonej konsumpcji. Zachód kojarzył się nam nie tyle z ideami wolności i swobody, ile z pełnymi sklepami. Wiem, że to zabrzmi jak banalizowanie problemu, ale z perspektywy codzienności osób, które funkcjonowały w gospodarce centralnie planowanej, idee wolności i solidarności w mniejszym stopniu służyły mobilizacji. Chęć zmian napędzana była raczej świadomością, że są państwa, które mają nieograniczoną rozmaitość różnego rodzaju dóbr i nieograniczoną możliwość ich konsumpcji. W tym pokoleniu bezsprzecznie takie zachłyśnięcie się dobrami materialnymi po transformacji systemowej było widoczne.

Czy echem tego jest właśnie ciągłe ściąganie treści z internetu?

Bardzo szybko te potrzeby zostały zaspokojone, o ile można tak w ogóle powiedzieć, bo sama idea konsumpcjonizmu opiera się na ciągłym zaspokajaniu potrzeb i kreowaniu nowych. W tym sensie potrzeba ściągania u osób dorastających w latach 80. i u współczesnych młodych ludzi jest w zasadzie taka sama. Dla dzisiejszej młodzieży funkcjonowanie w internecie jest naturalne, a sieć jest elementem świata natury, nie kultury. Jednocześnie konsumpcja jest podstawowym punktem odniesienia w zakresie oceniania siebie samego i innych. Jeżeli mówimy o jaźni odzwierciedlonej i tym społecznym lustrze, w którym się przeglądamy, to trzeba zauważyć, że ci młodzi ludzie żyją w zbiorowości, w której coś takiego jak metkowanie jest niezwykle cenne. Proszę zauważyć, że to pokolenie nie pozostawia przypadkowości w zakresie swojego ubioru. On jest emblematem przynależności.

Czy to jest rozciągane nie tylko na gadżety, jakie się posiada, ale także treści, jakie na nich mamy? Na zasadzie: pokaż mi swojego iPhone’a, a powiem ci, kim jesteś?

Dokładnie. Gadżety są wyznacznikiem statusu. Wracając do chomikowania, jest to bazowo zasadniczy instynkt wynikający z naszego pochodzenia. Jego przyczyny i zróżnicowanie przyczyn intensyfikujących bądź redukujących tę potrzebę mają wymiar częstokroć historyczny. W naszym przypadku jest to historia związana z ukonstytuowaniem się społeczeństwa konsumpcyjnego. Społeczeństwa, w którym sieci społeczne są wspomagane za pomocą sieci wirtualnych, co doprowadziło do powstania bardzo rozwiniętego instynktu posiadania, zbierania, gromadzenia, pokazywania się poprzez zasoby. Na dodatek jest to rozwijane poprzez popkulturę i świadomy marketing. Przyzwyczaja się nas do koncepcji zakupu seryjnego, gdzie jeden zakup generuje następny. Ta idea zbierania z perspektywy rynku jest niesamowicie płodna, bo pozwala wychować konsumenta, który nie tylko zaspokaja wykreowaną wcześniej potrzebę za pomocą konkretnego produktu, marki lub usługi, ale na dodatek wpaja mu dalsze rozwijanie tej potrzeby. Podobnie jest ze ściąganiem z internetu. Jeśli pobierzemy film danego reżysera, to jest większa szansa, że zapragniemy mieć jego poprzedni film, a jeśli pobierzemy jeden utwór danego artysty, to zechcemy mieć całą płytę albo i całą dyskografię.

Im bardziej gromadzimy na zapas, tym większa szansa, że przełoży się to na nasze nawyki konsumenckie i będziemy kupować na zapas.

Oczywiście. I będziemy kupować za dużo.

Mój pierwszy komputer miał dysk twardy o pojemności 470 megabajtów. Dziś większą pamięć mają telefony. Producenci produkują coraz to większe dyski, ale nam ciągle tego miejsca mało.

To dobrze o nas świadczy, bo to znaczy, że się cyfryzujemy. Że wiele elementów naszego życia codziennego przechodzi do elektronicznej rzeczywistości.

A co jest dobrego w tym, że się cyfryzujemy?

To ułatwia życie. Posługując się kartami elektronicznymi, kontaktując się przez internet z bankiem, mamy większą kontrolę nad swoimi finansami. Komputer ułatwił dostęp do niezmierzonych rezerwuarów wiedzy. Google odpowiada na każdą kwestię związaną z problemem dnia powszedniego, która nas nurtuje. Pierwszym źródłem informacji, w którym poszukujemy odpowiedzi na pytania związane czy to z życiem zawodowym, czy prywatnym, jest internet.

Tak, ale gdy tracimy dostęp do internetu, to jakbyśmy zostali bez ręki.

W świecie rzeczywistym żyjemy w silnym poczuciu stabilności i bezpieczeństwa. Zwłaszcza pokolenie młodych ludzi traktuje internet jako coś, co było, jest i będzie. Ta zależność od internetu będzie się pogłębiała. Przecież głównym zamysłem MEN jest stworzenie e-podręczników, co w jeszcze większym stopniu uzależni nas od sieci i urządzeń mobilnych. W krajach wysoko rozwiniętych już teraz edukacja przybiera charakter kontaktu nie z fizycznością książki, ale z ikonograficzonością, multimedialnością, obrazami, które są dostępne online. Wiedza jest skumulowana w internecie. Wystarczy zajrzeć do Diagnozy Społecznej, by się przekonać, jak ważny jest internet w polskiej rzeczywistości, zwłaszcza wśród młodych ludzi do 24. roku życia i wśród młodych dorosłych od 25 do 36 lat. Jak stał się przyjacielem, powiernikiem, podstawowym źródłem informacji, narzędziem pracy, rozwoju zawodowego, budowania relacji międzyludzkich, zastępowania tych relacji. Chcę przy tym zwrócić uwagę, że nie tworzę tu wizji społeczeństwa scyfryzowanego w sensie społeczeństwa wirtualnego. To wizja współczesnego społeczeństwa, w którym fizyczne bezpośrednie relacje wzmacniane są, a częściowo wręcz zastępowane, przez relacje występujące w świecie wirtualnym.

Czy internet napędza potrzebę chomikowania treści? Dlaczego osoby, które dorastały w świecie, w którym internet stał się powszechny, mają taką samą potrzebę gromadzenia jak te starsze? Po co ściągać rzeczy, które zawsze są przecież na wyciągnięcie ręki?

Dla ludzi, którzy wzrastali w świecie scyfryzowanym, w którym rozrywka istnieje w postaci elektronicznej, te empetrójki, gry czy filmy nie stanowią substytutu przedmiotów materialnych. To rzeczy równoważne. Obdarzają je poczuciem własności, wobec czego czują chęć posiadania i gromadzenia. Proszę zwrócić uwagę na ciągły rozwój sieci wymiany plików P2P, jak torrent. One tak się rozwijają, że jakiekolwiek próby powstrzymania – polityczne czy prawne – są nieskuteczne. Żyjemy w rzeczywistości, w której zbieractwo i wymiana tworzą nowy typ relacji międzyludzkich. Bo my je budujemy, nie mając świadomości zaistnienia interakcji. Wymieniamy się z ludźmi, których nie znamy, a którzy w jakimś stopniu partycypują w naszym pliku. Nie chodzi nam o to, byśmy personalnie te osoby rozpoznawali, ale o to, by mieć np. więcej wejść.

Trudno uwierzyć, że współczesny internauta, pobierając godziny muzyki czy filmów, jest w stanie te treści przetworzyć.

Zgadzam się. Ale co to znaczy nadmierna ilość?

Nadmierna, czyli wykraczająca poza możliwości skonsumowania tych treści.

Ja też kupuję książki z nadzieją, że kiedyś je przeczytam, a potem okazuje się, że nie mam czasu i pozostawiam to w sferze marzeń czy zadań do zrealizowania. Ta sama idea może przyświecać osobom, które gromadzą potężne zbiory filmów, muzyki czy książek w formacie elektronicznym.

Im bardziej będziemy zaśmiecać dyski, tym mniej będziemy zagracać mieszkania? Czy potrzeba gromadzenia rzeczy fizycznych będzie coraz mniejsza?

W latach 80. wielu moich znajomych gromadziło puszki po napojach. Były cenne, bo świadczyły o kontaktach z tym cudownym światem za granicą. Na dodatek były kolorowe, niezwykłe, zróżnicowane, wybijały z tej szarości. Stawały się elementem estetyzacji przestrzeni domowej. Dziś gromadzenie dóbr materialnych na pewno da się zastąpić kolekcjonowaniem ich cyfrowych odpowiedników. Sam gromadzę cyfrowe książki, a wynika to z pragmatyzmu. Mój gabinet jest już zarzucony książkami, dlatego ograniczam się do zakupu w tradycyjnej formie tylko książek niezbędnych, natomiast wszystkie pozycje związane z rozrywką, beletrystykę kupuję w wersji elektronicznej. Dokonałem świadomego wyboru ze względu na ograniczenie przestrzeni, w której funkcjonuję. W taki sposób można też podejść do gromadzenia plików – robimy to, aby uporządkować swoją przestrzeń życiową.

Ale porządkowanie wymaga umiejętności dokonywania selekcji. Czy nasze tak zachłanne gromadzenie nie wynika z tego, że zatraciliśmy umiejętności określenia rzeczy wartościowych i dlatego ściągamy wszystko, jak leci?

Te filtry są zakłócone, ale wciąż istnieją. Jednak nie opierają się one na naszej wiedzy i świadomej ocenie, ale często na opiniach innych wyrażanych np. na forach internetowych. Przez ten nieograniczony dostęp do rzeczy idziemy w kierunku pewnej przypadkowości ich doboru. Rzeczy ważne to te łatwiej dostępne, w myśl zasady, że skoro są dostępne, to muszą być ważne.

Czy wraz z rozwojem technologii streamingu (strumieniowania), chmur internetowych ta potrzeba ściągania będzie wygasać?

W internecie zawarty jest pewien paradoks. Z jednej strony nie występuje poziom refleksji na temat tego, czy sieć jest czymś trwałym, czy nie, bo ona jest i zawsze będzie – jeśli nie uwzględniać apokaliptycznych wizji. Z drugiej strony podświadomie zdajemy sobie sprawę z niestabilności zasobów, z tego, że źródła często mają charakter tymczasowy. A mój dysk twardy to moja przestrzeń. Obszar przynależący do nas, strefa naszej wolności. Więc ściągamy, bo istnieje ryzyko, że dany obiekt może zniknąć, stać się płatny czy dostęp do niego zostanie ograniczony. Sam sposób funkcjonowania sieci, przez nieustanną zmianę, wzmacnia tę potrzebę zapisywania treści, bo mogą zniknąć w każdej chwili. Do tego internet jest przestrzenią, po której nieustannie żeglujemy i nie chce nam się potem wracać do tych samych miejsc, a nawet ich szukać, zwłaszcza jeżeli coś znaleźliśmy przypadkowo. Płyniemy dalej. Bo internet nie ma granic, w ramach których moglibyśmy go systematycznie przeszukiwać i eksplorować w poszukiwaniu określonych plików. Może z tego wynika ta potrzeba zapisu, posiadania i gromadzenia, która powoduje, że coraz pojemniejsze nośniki danych, łącznie z chmurami, są zapełniane.

Przypomina to przechadzanie się po sklepie pełnym atrakcyjnych produktów. Samo w sobie jest oczywiście przyjemne, ale jednak chciałoby się wziąć coś z tego do domu.

Pewnie, bo my chcemy posiadać, a internet nam to umożliwia. Żyjemy w społeczeństwie dostatku, sytości, które – używając kategorii Ulricha Becka – jest również społeczeństwem ryzyka. Ale teraz nie gromadzimy elementów związanych z przetrwaniem, lecz te związane z prestiżem, rozrywką, stylem życia, standardem. One też są niezbędne do przetrwania, tyle że społecznego.
Marcin Zarzecki socjolog, antropolog, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, członek zarządu głównego Polskiego Towarzystwa Ewaluacyjnego oraz członek Polskiego Towarzystwa Socjologicznego i Amerykańskiego Stowarzyszenia Antropologicznego