Prezydent Macron obiecał, że Francja będzie stawiać na rozwój SI. Ale od deklaracji do sukcesów droga wciąż jest bardzo daleka. A reszta świata nie czeka z innowacjami.
Czuję się wyjątkowo zaszczycony, że jestem tu dziś, we Francji, która pod rządami prezydenta Macrona znalazła się w czołówce krajów definiujących, czym era nowych technologii stanie się dla naszego społeczeństwa, i to w skali całego globu – te słowa wypowiedziane przez prezesa Microsoftu Satya Nadellę zrobiły wrażenie, ale jakby z opóźnieniem. Początkowo nikt nie zwrócił na nie uwagi, choć padły podczas konferencji Viva Technology, zorganizowanej na przełomie maja i czerwca w Paryżu. Dopiero później cytat znalazł się w artykule „Financial Timesa” i wtedy zaczęła się jego kariera. Powtarzany był w serii tweetów wypuszczonych przez rozmaite instytucje i agencje promujące francuską przedsiębiorczość i innowacyjność.
To przeoczenie da się łatwo wytłumaczyć – Nadella rozpływał się nad osiągnięciami gospodarzy tak obficie, że łatwo było przeoczyć pojedyncze zdanie. Z wypowiedzi prezesa Microsoftu wyłaniał się obraz kraju przodującego w rozwoju prac nad sztuczną inteligencją: francuska Inria (Institut national de recherche en informatique et en automatique – Narodowy Instytut Badań nad Informatyką i Automatyką) miałaby być jedną z najlepszych instytucji badawczych na świecie, a francuski pomysł upowszechniania osiągnięć sztucznej inteligencji (SI) w otwartym standardzie – jednym z najbardziej rewolucyjnych dla ludzkości. Dziennikarz „Financial Timesa” był nieco bardziej sceptyczny i nie omieszkał odnotować, że choć Viva Technology zgromadziła biznesową i polityczną śmietankę, to jednak tłem wydarzenia były strajki francuskich kolejarzy. To wystarczyło, by przypomnieć obserwatorom, że francuskie przyspieszenie na silniku nowych technologii – nawet jeśli faktycznie nastąpi – to nie odbędzie się bez zakłóceń.
A jednak śmiała wizja Francji jako europejskiego lidera w rozwoju i wdrażaniu rozwiązań z zakresu SI zrobiła wrażenie na tyle silne, że wciąż sporo się o niej pisze. Wcześniej żaden europejski polityk nie mówił o nowych technologiach z takim przekonaniem, pasją i wiarą w ich ożywczą moc. Z przemówienia Macrona wygłoszonego w marcu na Sorbonie biło poczucie sprawczości – zupełnie jakby to były późne lata 60., a Francja miała za moment zaoferować światu naddźwiękowy samolot i superszybką kolej, a nie strajki i odwołane pociągi.
– To jest próba projektowania ucieczki do przodu – mówi prof. Agnieszka Cianciara z Instytutu Studiów Politycznych PAN. – Macron dobrze wie, że francuskie przewagi się kurczą, a w oparciu o same tylko francuskie korporacje, nawet z całym ich zapleczem laboratoryjnym i know-how, trudno będzie wytworzyć dzisiaj liczące się technologie. Stąd próba tworzenia konsorcjów, w których wielki biznes, małe start-upy oraz akademia miałyby ze sobą ściśle współpracować. A co ważniejsze – przeniesienie tego projektu od razu na poziom europejski, tak by polityczne pomysły na samą unię zaczęły przynosić profity francuskiej gospodarce.
Gdzie na obrazku widzisz psa?
Jednak czy sztuczna inteligencja rzeczywiście się do tego nadaje? Na razie wszyscy wierzą, że tak. By jednak zrozumieć, na czym opiera się ta wiara, trzeba najpierw odpowiedzieć na pytanie: co tak naprawdę potrafią te systemy? Odpowiedź nie jest wcale prosta. Bo choć Satya Nadella przekonywał, że systemy rozpoznawania obrazu czy zamiany mowy na tekst są już lepsze od ludzi, to wciąż tego rodzaju deklaracje trzeba traktować z dystansem. Dużo tu bowiem autoreklamy i jeszcze więcej obietnic na wyrost, choć postęp w tej działce ma niesłychane tempo. Tak przynajmniej wynika z opublikowanego pół roku temu raportu „AI Index 2017”, będącego próbą podsumowania dynamiki zarówno postępu technologicznego w działce SI, jak i szeroko rozumianego otoczenia: liczby kursów akademickich, publikacji specjalistycznych, popularyzatorskich, organizowanych konferencji itp. Wszystkie wskaźniki szybują w górę. Od 2000 r. 14-krotnie zwiększyła się liczba start-upów rozwijających technologie SI, roczne wsparcie z funduszy venture capital wzrosło sześciokrotnie (przekraczając w okolicach 2012 r. poziom 3 mld dol.), zaś udział miejsc pracy powiązanych z SI według internetowych serwisów ogłoszeniowych zwiększył się w samych USA ponad czterokrotnie. A to przecież, jak zakładają twórcy raportu, niedokładne dane.
Co się zaś tyczy możliwości samych systemów, to ich sprawność też się poprawia, choć ta część raportu działa jednak trzeźwiąco. Co prawda najlepsze systemy SI wyspecjalizowane w rozpoznawaniu obiektów na zdjęciach (np. pies, lampa, drzewo) mogą być dokładniejsze od człowieka, ale na tę dokładność wciąż pracują dłużej od nas. Ale na przykład analiza obrazu, gdzie system odpowiada na dość nieskomplikowane pytania w rodzaju „Gdzie na obrazku widzisz psa?”, wciąż daje człowiekowi kilkanaście punktów przewagi. Podobnie będzie w dopasowywaniu właściwych odpowiedzi do pytań odnoszących się do przeczytanego tekstu – ludzie wciąż radzą sobie z takimi wyzwaniami lepiej. System okaże się natomiast równie dobry jak człowiek, w rozpoznaniu mowy – co potwierdzałoby nadzieje Google’a pokładane w programie Duplex.
Co to oznacza w praktyce? Ano tyle, że współczesne systemy SI to wciąż bardziej automaty niż coś, co rzeczywiście winniśmy kojarzyć z inteligencją. SI, choć staje się coraz bardziej precyzyjna w rozpoznawaniu złożonych reguł i operowaniu na dużych zbiorach danych, wciąż pozostaje bardzo daleka od myślenia. Dobrze rozpoznaje składnię języka, coraz lepiej tłumaczy teksty, umie prawidłowo zidentyfikować obiekty na obrazku, ale to, co robi dalej, trudno określać mianem „rozumienia”. To raczej skanowanie zdjęć pod kątem wyuczonych kryteriów, rozpoznawanie związków składniowych i znaczeniowych między słowami oraz szybkie analizowanie rozlicznych scenariuszy. Reguły działania takich algorytmów wciąż jednak pozostają określone i jasne, zakres możliwości operacyjnych zamknięty, kryteria tego, co możliwe lub niemożliwe – zdefiniowane. Nawet relatywnie proste zajęcia, jak prowadzenie samochodu, wciąż okazują się poważnym wyzwaniem. Jak dowiódł wypadek, do którego doszło w marcu w Arizonie, na godne zaufania autonomiczne samochody jeszcze przyjdzie nam zapewne poczekać.
Przypomnijmy: 49-letnia Elaine Herzberg podjęła fatalną w skutkach próbę przeprowadzenia przez jezdnię roweru w stolicy stanu Phoenix. Nadjeżdżające volvo prowadził komputer – była to jedna z jazd próbnych autonomicznego samochodu Ubera. Auto wjechało wprost w kobietę, czego wyraźnie dowodziły nagrania kamer pokładowych. Z początku podejrzewano winę pieszej – przechodziła w nieoznaczonym miejscu, do tego po zmroku. Ryzykowała. Być może, gdyby samochód prowadził człowiek (który de facto siedział na miejscu kierowcy i miał nadzorować pracę systemu, tyle że nie uważał), rezultat całego zajścia byłby tak samo tragiczny. Ale to nie jest takie proste. Samochód nie tylko się nie zatrzymał. On nawet nie zwolnił, choć został uzbrojony w wiele czujników, które wychwyciły ruch na drodze i mimo tego wykluczyły możliwość poważniejszej kolizji. To, że do wypadku doszło po zmroku, niewiele zmienia – samochody autonomiczne mają na wyposażeniu lidar, rodzaj laserowego radaru, który „widzi” także w ciemnościach. Ten jednak działał poprawnie. Najpewniej nawalił sam algorytm, który zakwalifikował obraz kobiety prowadzącej rower w niedozwolonym miejscu do fałszywych pozytywnych – sytuacji zaobserwowanych na drodze, ale pozbawionych praktycznego znaczenia, coś jak unoszona wiatrem torba foliowa lub gazeta. System zignorował obecność Elaine i zabił ją. Czemu tak się stało – wciąż pozostaje zagadką. Zbyt ryzykowną, by pozwolić na powtórkę, toteż możliwość testowania samochodów autonomicznych w Arizonie została wstrzymana.
Automat zastąpi kuriera
Nic więc dziwnego, że tu i ówdzie słychać głosy powątpiewania. Analitycy brytyjskiego Chatham House w opublikowanym niedawno raporcie analizującym wpływ sztucznej inteligencji na relacje bezpieczeństwa i stosunki międzynarodowe zachowują daleko idącą wstrzemięźliwość. Według nich kluczowym pojęciem dla zrozumienia ograniczeń systemów autonomicznych jest „niepewność”. Tam, gdzie jest ona relatywnie niska, liczą się umiejętności (np. czas reakcji) oraz przestrzeganie reguł. To wystarczy do autonomicznego pilotażu dronów, ale już niewielka zmiana scenariusza sprawia, że system okazuje się niewydolny. Wystąpienie sytuacji krytycznej kompletnie eliminuje go z gry.
Więc o co ten szum? Systemy SI są bardzo ograniczone, bywają zawodne, wymagają ludzkiego dozoru, są bardziej ewolucyjne niż rewolucyjne, a mimo tego zainteresowanie nimi nie słabnie. W Dolinie Krzemowej każdy projekt bazujący na SI zyskuje z marszu większe zainteresowanie – choćby nawet nie służył niczemu ważnemu. Dlaczego te rozwiązania mają być takie ważne, skoro niewiele umieją?
– Bo one nie muszą wcale dużo umieć – odpowiada dr Maciej Wilamowski, ekonomista z DELab UW. – Najlepszy przykład to kontrola jakości. Wyobraźmy sobie, że pieczemy bułeczki, które wyjeżdżają nam z pieca na taśmie produkcyjnej. Na końcu siedzi człowiek, który wyrzuca do odpadów te nadpalone, krzywe, z jakichś względów nieudane. Jeśli nasza firma jest naprawdę duża i produkcja trwa całą dobę, to siłą rzeczy będziemy musieli zatrudnić kilka osób, które będą nadzorowały taśmę w rytmie zmianowym. A teraz wyobraźmy sobie, że zastąpimy to wszystko kamerą z systemem rozpoznawania obrazu oraz mechanizmem zrzucającym z taśmy nieudane produkty. Algorytm prosty, praca jest prosta, za to oszczędność – spora.
Będzie jeszcze większa, gdy w miejsce piekarni wyobrazimy sobie firmę kurierską, która jako pierwsza wejdzie w posiadanie niezawodnych ciężarówek autonomicznych. Nie tylko zarobi na czasie – jej samochody będą przecież mogły jeździć prawie non-stop – ale jeszcze do tego zaoszczędzi na zatrudnionych kierowcach oraz niższym ubezpieczeniu, bo algorytm nie będzie się męczył, popełniał błędów i powodował wypadków. Przewaga trudna do wyobrażenia, każdy konkurent, chcąc utrzymać się na rynku usług kurierskich, będzie musiał ścigać pioniera i przestawiać na podobne rozwiązania. Toteż niezależnie od tragicznego wypadku z Arizony nikt w tym wyścigu nie odpuści. Prace nad autonomicznymi samochodami będą prowadzone, bo kto pierwszy, ten lepszy.
– Nie znam nikogo, kto zajmowałby się zawodowo kwestiami związanymi z systemami SI i postrzegał je współcześnie jako naprawdę „inteligentne” – mówi dr Wilamowski. – Chodzi raczej o to, że relatywnie prosty algorytm może mieć realne przełożenie na miliony miejsc pracy. Właśnie dlatego dużo mówi się o autonomicznych systemach w transporcie – bo w skali globu to miliony zatrudnionych.
Nic więc dziwnego, że liderzy kolejnych krajów, chcąc dopomóc swoim gospodarkom, ogłaszają narodowe programy rozwoju sztucznej inteligencji. Pierwsi byli Japończycy – jeszcze w grudniu 2016 r. uruchomili program „Społeczeństwo 5.0”, którego celem jest wprowadzenie robotów w obszar usług. Chwilę później, bo w marcu 2017 r., swoją wizję rozwoju przedsięwzięć z branży SI ogłosił Justin Trudeau, premier Kanady. Pół roku później do wyścigu dołączyły Chiny, które wprost ogłosiły, że zamierzają sięgnąć po palmę pierwszeństwa i stać się światowym liderem w działce SI do 2030 r. To ambitny plan, bo przegonić USA nie będzie łatwo. Dość powiedzieć, że między pierwszym kwartałem 2012 a drugim 2016 r. Stany Zjednoczone dofinansowały spółki rozwijające technologię SI łączną kwotą 17,9 mld dol. W analogicznym okresie Chiny wydały 2,6 mld, następna w kolejce Wielka Brytania „zaledwie” 800 mln, Kanada 640 mln, a Niemcy 639 mln.
Ambitny chiński plan ma szanse się powieść. I to nie tylko z racji nakładów finansowych. Chiny budują prawdziwe totalitarne e-państwo, w którym zaawansowane technologie służą zaawansowanym formom kontroli. Temu celowi idealnie sprzyja niemal w całości „znacjonalizowany” internet, w którym pozycję lidera odebrano firmom amerykańskim na rzecz podmiotów lokalnych. W efekcie chińskie władze uzyskały dostęp do miliardów danych swoich obywateli. To idealny biotop do wzrostu przedsięwzięć SI. Pierwsze sygnały już są. Z użyciem kamer monitoringu miejskiego Chińczycy uruchomili system skanowania twarzy wszystkich przechodniów. Ponoć ma służyć łatwiejszemu wykrywaniu przestępców. Scoring kontrahentów Alibaby to zaczyn pilotażowego projektu systemu ratingowemu chińskich obywateli. Chińskie władze nie kryją się zresztą ze swoimi zamierzeniami, mówiąc wprost: dzięki nowemu systemowi, ci którzy tworzą problemy, „nie będą mogli zrobić kroku”. I znowu – ten dystopijny świat powstaje z pomocą przeciętnie wyrafinowanych narzędzi. To nie technologia jest tu najbardziej interesująca, lecz decyzje polityczne udrażniające korzystanie z danych gromadzonych przez wielką trójkę internetowych usługodawców. A że prywatność i prawa jednostki w rozumieniu zachodnim w Chinach nie istnieją – tym prościej.
Uczciwość SI
Ale czy ten brutalny model da jednoznaczną przewagę i pozwoli zdominować świat technologii jutra? To nie jest wcale pewne. Dolina Krzemowa nie składa przecież broni, a i Europa chce mieć swoje do powiedzenia. Co prawda Wielka Brytania ma kłopoty gospodarcze i polityczne wywołane nadchodzącym brexitem, ale przypomina o sobie Francja, chętnie wchodząc w lukę pozostawianą przez Brytyjczyków. Chcecie mieć biura w Europie i niezagrożony dostęp do wspólnego rynku? – zapraszamy do Paryża. Boicie się totalitarnego państwa wyposażonego w nowe technologie? Francja i tu ma wam coś do zaproponowania. – Mam świadomość, że technologia SI stanowi totalne zagrożenie demokracji – mówił Emanuel Macron w wywiadzie dla amerykańskiego miesięcznika „Wired”. – Jeśli chcemy użyć algorytmów, by zorganizować proces naboru na uczelnie, to musimy pamiętać, że to nakłada na ów algorytm specyficzny rodzaj odpowiedzialności (…) Trzeba stworzyć warunki uczciwości takiego algorytmu i jego przejrzystości. (…) Muszę być w stanie powiedzieć francuskim obywatelom »OK, wspieram tę innowację, bo wiem, że da wam dostęp do nowych usług, że poprawi wasze życie, że jest dla was dobra«. Muszę zagwarantować, że nie będzie tu dyskryminacji – ani ze względu na płeć, ani wiek, ani żadną indywidualną cechę, chyba że wspólnie z nimi i za ich zgodą zdecydujemy inaczej”.
Ta wizja SI w służbie narodu to oczywiście tyleż plan, co i strategia sprzedażowa. Nikt nie ma bowiem złudzeń, że francuskie inwestycje w nowe technologie mają wesprzeć jeden z czołowych, „eksportowych” sektorów. Chodzi oczywiście o zbrojeniówkę. – Francja sprytnie próbuje wykorzystać swoich narodowych czempionów i równocześnie wchodzić w nisze otwierające się wskutek rozmaitych globalnych decyzji politycznych – mówi prof. Agnieszka Cianciara. – To było widać tuż po decyzji Donalda Trumpa o wycofaniu się z Porozumienia paryskiego dotyczącego zmian klimatycznych. Francja od razu wysłała wyraźne i czytelne zaproszenie do specjalistów, badaczy i biznesu z obszaru czystej energetyki, tak by pokazać się jako ten, który chętnie przyjmie wszystkich odrzuconych. Z SI może być trochę podobnie.
/>
Co więcej, ta metoda może zadziałać. Nakłady finansowe na badania i rozwój w amerykańskim sektorze lotniczym i zbrojeniowym są trzy razy niższe od tych w sektorze motoryzacyjnym. Powód jest jeden: świat globalnie zakochał się w wizji autonomicznych samochodów, odpuszczając w znacznej mierze badania nad autonomicznymi statkami powietrznymi. Choć i to nie całkiem: nowymi technologiami w awiacji przejęły się współcześnie firmy z branży IT – Facebook, Amazon i Google. I to one prowadzą agresywny drenaż mózgów, proponując inżynierom coraz lepsze warunki pracy. Ale podebrać specjalistów amerykańskiego Air Force zawsze można próbować, bo i tam sporo sfrustrowanych. Choćby bałaganem organizacyjnym: parę lat temu całkiem na poważnie rozważano restart linii produkcyjnej zarzuconych myśliwców F-22 i to kosztem finansowania programu rozwoju autonomicznych dronów. Być może to kolejna nisza, w którą może wpychać się Francja, sprzedając swoim obywatelom wizję demokratycznych algorytmów i „bezpieczeństwa obronnego”.
A gdzie w tym wszystkim jest Polska? – chciałoby się zapytać. Ostatnimi czasy coś jakby drgnęło. Najpierw rozmaite fundacje, think tanki i firmy konsultingowe wypączkowały wiele raportów. Potem w czerwcu, z nagła, na krakowskiej konferencji Impact Jarosław Gowin zapowiedział prace nad polskim programem w dziedzinie SI. Trochę z zaskoczenia, trochę na wyrost (ministrowi towarzyszył żenująco infantylny rysunkowy schemat rzeczonej „Rewolucji AI”) i trochę w próżni, ale za to z zapowiedzią jesiennego przyspieszenia. Po wakacjach mamy się dowiedzieć, z kim i wokół czego Gowin chce tę strategię budować. Na razie dobre i to. Świata pewnie nie podbijemy, ale gdyby przy okazji udało się zatrzymać choćby paru lokalnych ekspertów – to już byłby sukces.