- Według mnie praktyką wśród inspektorów farmaceutycznych powinno stać się wydawanie decyzji o przeniesieniu zezwolenia na prowadzenie apteki dopiero po zakończeniu wszelkich postępowań dotyczących jej poprzedniego właściciela. W związku z opisywanym orzecznictwem, w przypadku zmiany zezwolenia te postępowania powinny być natychmiast umarzane. A to uważam za nieporozumienie. Wszak naruszyciel dobrze wiedział, że łamie przepisy i powinien z tego tytułu ponieść konsekwencje w postaci utraty majątku - mówi Marek Tomków wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskie

MAREK TOMKÓW wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej / Materiały prasowe
Na łamach DGP opisywaliśmy niedawno wyroki wojewódzkiego sądu administracyjnego, zgodnie z którymi nabywca apteki nie może odpowiadać za naruszenia jej zbywcy, choćby te najbardziej rażące np. nielegalny wywóz leków. Aptekarz może więc sprzedać podmiot farmaceucie spełniającemu wymogi określone w przepisach, nawet jeśli toczy się wobec niego postępowanie w zakresie cofnięcia zezwolenia na prowadzenie placówki. Jak pan ocenia te orzeczenia?
Bardzo mnie niepokoją. Pokazują, że skoro aptekę można nabyć bez swoistego „grzechu pierworodnego”, tzn. że pierwotny właściciel może grzeszyć do woli. Czyli w praktyce, jeżeli ktoś zostanie przyłapany na gorącym uczynku przez inspekcję farmaceutyczną, nawet na wielomilionowych przekrętach, to może po prostu sprzedać aptekę i pozbyć się problemu. Obawiam się, że taka praktyka może wkrótce stać się powszechna, a orzecznictwo wykorzystywane do uniknięcia odpowiedzialności za naruszenia. A to trochę tak, jakby użyć samochód do kradzieży, sprzedałoby się go tuż przed wyrokiem i dzięki temu nie odpowiadałoby się za samą kradzież.
WSA argumentuje, że nabywca apteki może odpowiadać tylko za siebie. Taka interpretacja jest zaś korzystna, bo nie prowadzi do likwidacji istniejących już aptek. Zgodnie z przepisami kupującymi mogą być jedynie farmaceuci spełniający obowiązujące wymogi. Z ich punktu widzenia orzecznictwo jest chyba korzystne?
Zgadzam się. To niewątpliwie ważna i dobra informacja, że farmaceuci mogą kupić aptekę, nawet jeśli ma ona problemy, i nie poniosą za to konsekwencji. Patrząc z tej strony, opisywane orzeczenia dają większą pewność na rynku aptek. Tym bardziej że farmaceuci prowadzą dziś apteki na własny rachunek i odpowiadają całym swoim majątkiem, a nie majątkiem spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, którą w razie potrzeby można wygasić.
Uważam jednak, że zezwolenie na prowadzenie apteki to nie tylko certyfikat jej posiadania. To szczególny dokument dający jego właścicielowi szerokie możliwości nabywania i zbywania produktów leczniczych, w tym ratujących życie. Jeżeli zatem określone zezwolenie było używane do przestępczych celów, to powinno wygasnąć.
Czy trzeba wybierać pomiędzy pewnością na rynku a koniecznością likwidowania aptek, których właściciele dopuścili się naruszeń?
Według mnie praktyką wśród inspektorów farmaceutycznych powinno stać się wydawanie decyzji o przeniesieniu zezwolenia na prowadzenie apteki dopiero po zakończeniu wszelkich postępowań dotyczących jej poprzedniego właściciela. W związku z opisywanym orzecznictwem, w przypadku zmiany zezwolenia te postępowania powinny być natychmiast umarzane. A to uważam za nieporozumienie. Wszak naruszyciel dobrze wiedział, że łamie przepisy i powinien z tego tytułu ponieść konsekwencje w postaci utraty majątku.
A jeżeli nie chcemy, żeby zamykano apteki, których właściciele np. wywozili za granicę leki z pseudoefedryną, to może trzeba zaostrzyć przepisy karne, penalizujące tego typu naruszenia. Być może wówczas naruszyciele zastanowiliby się dwa razy, czy warto jest im podjąć ryzyko, mając na względzie nie tylko potencjalne zyski, lecz także widmo odsiadki. ©℗
Rozmawiał Jakub Styczyński