-Widzę, że sieć jest pełna materiałów pornograficznych z udziałem nieletnich – także takich, które oni sami wykonują i umieszczają w internecie - mówi Prof. Jakub Andrzejczak z Wielkopolskiej Akademii Społeczno-Ekonomicznej.
Dyskusja o zagrożeniach jest potrzebna, ale mam wątpliwości co do formy, w której o tym rozmawiamy. Moim zdaniem dziewczęta, które padły ofiarą youtuberów, zostały wykorzystane kilka razy. Po raz pierwszy przez przestępców. Później także przez twórców, którzy ujawnili ich historię, równocześnie jednak je monetyzując na swoich kanałach na YouTube, i kolejny raz przez polityków wykorzystujących historię w kampanii. Rozumiem argument, że dzięki szumowi, jaki powstał wokół sprawy, odpowiednie służby przyspieszą działania, ale sądzę, że odbywa się to ze szkodą dla bohaterek.
Ujawnienie tej sprawy mnie nie zaskoczyło. Ponieważ zajmuję się przemocą wobec dzieci w internecie, mam mnóstwo fikcyjnych kont w mediach społecznościowych, uczestniczę w wielu zamkniętych grupach. Mam więc możliwość monitorowania tego, jakie treści docierają do nastolatków, a nawet jeszcze młodszych dzieci. Widzę, że sieć jest pełna materiałów pornograficznych z udziałem nieletnich – także takich, które oni sami wykonują i umieszczają w internecie, instrukcji, jak dokonywać samookaleczeń, czy przechwalania się długością wciąganych kresek. Sieć nie jest bezpiecznym miejscem dla najmłodszych i dorośli muszą mieć tego świadomość.
Bo to się opłaca platformom, które zarabiają na ich uwadze. Ta rzeczywistość ma tendencję do radykalizowania, przy pomocy algorytmów kieruje użytkowników, także dorosłych, w stronę coraz bardziej skrajnych treści, bo one budzą zainteresowanie i sprawiają, że ludzie spędzają w tych serwisach coraz więcej czasu. Podobnie działają treści o charakterze seksualnym. Wielkie firmy, które są dostawcą usług internetowych, nie mają interesu w tym, by dbać o dobrostan dzieci. Dlatego właśnie dwóch youtuberów może organizować projekt: „Który z nas otrzyma więcej nudesów od fanek”.
Które nastolatki coraz chętniej tworzą i wysyłają. A inni je zapisują i przesyłają dalej do kolegów. W ten sposób raz wysłane zdjęcie może prześladować autora przez wiele lat. I teraz – z jednej strony mówimy, że trzeba chronić dzieci przed zagrożeniami w sieci, a tymczasem Instagram wprowadza funkcję znikających wiadomości. To oznacza, że rodzic nigdy nie dowie się, że jego dziecko robi takie rzeczy.
I tu dochodzimy do kolejnego problemu. Mamy jeszcze etap, kiedy dzieci do nas przychodzą i pokazują w telefonie: mamo, zobacz tego mema, tego youtubera. Statystyczne zachowanie rodzica w takiej sytuacji? E, to głupoty. To sprawia, że dziecko przestanie przychodzić. Inną reakcją jest wieczne narzekanie na technologię. Niemal wszyscy młodzi uczestnicy moich warsztatów spotykają się z sytuacją, kiedy do pokoju nagle wpada rodzic i mówi: wyłącz to gówno, za dużo czasu spędzasz przed komputerem. Ale na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których spotkali się z sytuacją, że rodzic siada i pyta: chłopie, ale co tam jest takiego ciekawego, że spędzasz tu tyle czasu? Nie ma dyskusji.
Najlepiej nie czekać na czerwone flagi, tylko wyprzedzać pewne sytuacje. Chcę, żeby mojemu synowi wyświetlały się w serwisie mądrzejsze treści. Sam używam TikToka, więc często podsyłam mu wartościowe filmiki. Dzięki temu, że on otwiera linki ode mnie i spędza czas na tych treściach, algorytm uczy się, że są one interesujące dla niego, a potem wyświetla mu podobne. Rozmawiam z nim też o tym, w jakich zamkniętych grupach funkcjonuje.
Natomiast jeśli chodzi o niepokojące sygnały, to zdecydowanie sytuacja, w której dzieci zaczynają się wycofywać z codziennych czynności, które sprawiały im przyjemność, wycofują się z relacji z prawdziwymi kolegami, nawet tych przy pomocy komunikatorów czy gier, i bardzo nerwowe reakcje na utratę połączenia z siecią. ©℗