YouTube blokuje prokremlowskie kanały już na całym świecie. Natomiast Facebook i Instagram pozwalają na więcej

Roskomnadzor, rosyjski regulator rynku mediów i usług cyfrowych, od wczoraj ogranicza dostęp do Instagrama. To drugi cios wymierzony w platformę firmy Meta – w pierwszym tygodniu marca Roskomnadzor zablokował już Rosjanom dostęp do Facebooka.
W tamtym przypadku była to odpowiedź na restrykcje, jakie serwis nałożył na konta wspieranych przez Moskwę kanałów i portali, w tym RT, Sputnika i agencji RIA Nowosti. Ograniczając teraz Instagram, rosyjski regulator reaguje na zwiększenie swobody użytkowników co do publikowanych treści.
Obie społecznościowe platformy Mety tymczasowo odstąpiły bowiem od swoich reguł, pozwalając na wpisy nawołujące do przemocy – jak „śmierć rosyjskim najeźdźcom”. W wewnętrznej korespondencji firmy, ujawnionej przez Reutersa, stwierdzono, że dopuszczalne są też niektóre posty życzące śmierci prezydentom Rosji i Białorusi, chyba że obejmą też inne osoby albo są zbyt konkretne.
Jak podała agencja, zmiana polityki big techu wobec wezwań do przemocy w kontekście wojny dotyczyła Ukrainy i Rosji oraz sąsiednich państw, w tym Polski.
„Robimy to, ponieważ zaobserwowaliśmy, że w tym konkretnym kontekście «rosyjscy żołnierze» symbolizują rosyjskie wojsko” – wyjaśniono w e-mailu do moderatorów, dodając, że zakaz mowy nienawiści i ataków na zwykłych Rosjan nadal obowiązuje.
Po ujawnieniu tych wskazówek w niedzielę Meta, aby uniknąć „dwuznaczności”, zaostrzyła zasady, zabraniając życzeń śmierci pod adresem Władimira Putina lub prezydenta Białorusi Alaksandra Łukaszenki. W cytowanej przez Reutersa wiadomości do pracowników Nick Clegg, szef koncernu ds. globalnych, podkreślił, że firma „sprzeciwia się rusofobii” i nie będzie tolerowała „wezwań do ludobójstwa, czystek etnicznych ani wszelkiego rodzaju dyskryminacji, nękania lub przemocy wobec Rosjan”.
Ale Roskomnadzor i tak ograniczył wczoraj dostęp do Instagrama. Uzasadnił to tym, że platforma rozpowszechnia materiały „zawierające wezwania do popełnienia aktów przemocy wobec obywateli Federacji Rosyjskiej, w tym personelu wojskowego”.
Czy platforma społecznościowa powinna dopuszczać wpisy w stylu „bij Ruskich”?
– Przede wszystkim należy pamiętać, że mamy do czynienia z firmą prywatną. To nam często umyka i traktujemy Facebook oraz inne media społecznościowe jako dobro wspólne. To błąd w myśleniu – podkreśla prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Jeżeli zatem komuś nie podobają się zasady obowiązujące na tej platformie, to może z niej nie korzystać albo stworzyć sobie własną platformę. Podobnie jeśli nie odpowiada nam menu restauracji, to tam nie jemy – porównuje. – Po prostu prywatna firma Facebook czy każda inna w moderacji treści może sobie pozwolić na wszystko, co uważa za stosowne. Oczywiście, w granicach prawa – stwierdza medioznawca.
Dodaje, że co do zasady należy unikać eskalacji. – Z etycznego punktu widzenia w publikacjach powinno się zachowywać umiar. Trwa jednak wojna i ta ogólna zasada musi ustąpić przed ludzkimi emocjami. Dlatego gdybym był właścicielem Facebooka, nie usuwałbym wpisów, w których ludzie wyrażają swój gniew i potępienie dla agresora. W świecie, który doświadczył już Hitlera i strasznej wojny, ludzie nie mogą zaakceptować bandyty politycznego, jakim jest Władimir Putin. I chcą móc to nazwać, powiedzieć wprost: napadłeś na sąsiednie państwo, mordujesz jego obywateli, zabijasz cywilów i dzieci, i jeszcze do tego kłamiesz, że to Ukraina ci zagraża – mówi Dąbała. – Tu nie ma wątpliwości, po czyjej stronie leży słuszność. Ten, kto napadł, jest tym złym. I ludzie mają prawo wypowiadać się o tym bez ogródek i dyplomacji. Ta ma bowiem zastosowanie do języka oficjalnego, państwowego: przedstawiciele państwa i państwowe media muszą zachować umiar także podczas wojny – stwierdza.
Podczas gdy Meta w obliczu rosyjskiej inwazji pozwala na ostrzejsze wpisy, YouTube (Alphabet) w walce z materiałami pełnymi agresji sięga po najsilniejszą broń. Serwis zablokował kanały rosyjskich mediów państwowych na całym świecie – właśnie za upowszechnianie treści pokazujących przemoc. Dotychczas sankcje dotyczyły tylko RT i Sputnika na terenie Unii Europejskiej i wynikały z jej ustaleń.
Według danych Statcounter Global Stats, zanim Facebook został wyłączony, w lutym jego udział w rosyjskim rynku mediów społecznościowych przekraczał 17 proc., co plasowało go za krajowym serwisem WKontaktie (prawie 22 proc.). Kolejne miejsca zajęły YouTube (ponad 15 proc.) i Instagram (14 proc.) oraz Twitter (prawie 13 proc.). Ten ostatni obecnie jest w Rosji dostępny tylko w „darknecie” – przez zapewniającą anonimowość przeglądarkę Tor.
Udział Facebooka w rosyjskim rynku social mediów wynosił w lutym 17 proc.