Producent iPhone’ów pożycza pieniądze od inwestorów, chociaż ma ponad 200 mld dol. gotówki. Chce wykorzystać niskie stopy procentowe.
Spółka, której przychody ze sprzedaży w ostatnim kwartale przekroczyły 50 mld dol., a zysk netto sięgnął nieco ponad 10 mld dol., ogłosiła, że zamierza pożyczyć od inwestorów (czyli sprzedać im własne obligacje) 4–5 mld dol. Szybko okazało się, że odzew ze strony rynku jest na tyle duży, że kwotę tę można podnieść. W efekcie przed weekendem Apple wypuścił na rynek obligacje za 7 mld dol. Popyt sięgał aż 25 mld dol. Dzięki temu, że oferta, choć zwiększona, i tak była znacznie mniejsza od zgłoszonego zapotrzebowania, udało się osiągnąć niezwykle korzystną cenę – Apple będzie od pożyczonych pieniędzy płacić rekordowo niskie odsetki – od 1,7 proc. rocznie w przypadku obligacji trzyletnich po 2,95 proc. w przypadku tych, które wykupi dopiero za 30 lat. Ale to nie wyjaśnia, po co w ogóle tak bogatej spółce pożyczone pieniądze.
Większość gotówki ze swojej działalności Apple wypracowuje poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ich ściąganie do USA wiąże się z opodatkowaniem. Do 2018 r. było ono na tyle wysokie, że spółce bardziej opłacało się pożyczać i płacić odsetki w kraju. Niecałe dwa lata temu prezydent Donald Trump podatki (także związane z transferem zysków na teren Stanów) znacząco obniżył i problem zniknął. Od tamtej pory Apple nie emitował obligacji ani razu. Aż do teraz.
Dziś spółkę do emisji długu skłaniają niskie koszty jego obsługi. Tak przynajmniej uważa cytowany przez „Financial Times” Andrew Karp, szef działu globalnych rynków kapitałowych w Bank of America Merrill Lynch. Jego zdaniem to po prostu wykorzystywanie bardzo atrakcyjnej okazji i reagowanie na to, co ostatnio dzieje się na świecie ze stopami procentowymi, które spadają do coraz to niższych poziomów. W tej chwili na rynku globalnym obligacje o wartości prawie 17 bln dol. mają ujemną rentowność. To powoduje, że kiedy tylko ze swoją ofertą pojawia się ktoś tak renomowany jak Apple, ustawia się kolejka chętnych do tego, aby zainwestować w jego dług. Dla inwestorów 2,95 proc. na 30 lat to w dzisiejszych czasach niezwykle dużo. Dodatkowa korzyść dla Apple jest taka, że oprocentowanie długu jest stałe, więc nawet jeśli przez najbliższe 30 lat spółka wpadnie w kłopoty, to koszty obsługi tej konkretnej emisji obligacji nie wzrosną.
Z drugiej strony zarząd Apple już dwa lata temu postawił sobie za cel doprowadzenie do tzw. zerowej pozycji gotówkowej. Oznacza to, że spółka chce mieć docelowo tyle samo długu, co gotówki. To reakcja na krytykę ze strony akcjonariuszy, którzy zarzucali spółce, że ma za dużo pieniędzy i sama nie wie, co z nimi zrobić. Ogromne nadwyżki gotówki w Apple mają więc stopniowo się zmniejszać. W tym celu spółka przeznacza wielomiliardowe kwoty na skup własnych akcji z rynku oraz regularnie podnosi kwoty dywidend. Na skup akcji Apple od 2012 r. wydał łącznie już blisko 400 mld dol., w tym tylko w pierwszym półroczu 2019 r. 48 mld dol. Do „zerowej pozycji gotówkowej” można też dochodzić, zwiększając zadłużenie, stąd też i nowa emisja obligacji. W ten sposób niewielkim kosztem spółka zadowala i inwestorów na rynku długu, i swoich akcjonariuszy.
Apple nie jest wyjątkiem. Od początku września ruszyła fala nowych emisji obligacji korporacyjnych na niespotykaną dotąd skalę. Obok Apple na liście emitentów nowego długu są m.in. Walt Disney, Coca-Cola czy Hewlett-Packard. Według Bloomberga w ubiegłym tygodniu łącznie sprzedano obligacje firm za kwotę 74 mld dol., co stanowi nowy rekord. Poprzedni był także z września, z 2013 r., kiedy w ciągu tygodnia wyemitowano dług za 66 mld dol. Wtedy była to zasługa głównie jednej spółki – telekomunikacyjnego Verizonu.