To nie są dobre czasy dla kryptowalut. Największe z nich - bitcoin i ethereum - są obecnie warte połowę mniej niż w 2021 r. W listopadzie ubiegłego roku upadła FTX - kierowana przez parę młodzików Sama Bankmana-Frieda oraz Carolinę Ellison, jedna z największych giełd obracających kryptowalutami (przy okazji całkiem spory fundusz hedgingowy). Szacuje się, że klienci FTX stracili ok. 9 mld dol. Core Scentific, BlockFi i Celsius Network to tylko kilka innych przedsięwzięć biznesowych zajmujących się kopaniem, handlem czy pożyczaniem kryptowalut, które ogłosiły w ostatnich miesiącach upadłość.
Niektórzy uważają, że to koniec krypto. Nie żadne przejściowe trudności, które każde biznesowe przedsięwzięcie napotyka i musi przezwyciężyć. Tylko koniec definitywny. Zresztą sam pisałem w tym miejscu kilka tygodni temu o argumentach podnoszonych przez politologa i ekonomistę z London School of Economics Jona Danielssona, który już w 2018 r. napisał tekst pod tytułem „Dlaczego kryptowaluty nie mają sensu?”. Ale czy to na pewno ich koniec? I co z niemałym kościołem wyznawców kryptowalutowej religii?
Czy rozpierzchną się, porzucając marzenia o wolnym, zdecentralizowanym i sprawiedliwym pieniądzu? Czy przeciwnie - kłopoty bitcoina i innych zostaną przez nich zinterpretowane jako próba ognia, faza konieczna do tego, by odsiać ziarna od plew i przenieść kryptowaluty na nowy, jeszcze wyższy poziom?
Pozostało
58%
treści
Reklama