Ci, którzy zastanawiają się, skąd wziąć obowiązkowe 10 proc. (obecnie – za dwa lata będzie to 20 proc.) wartości inwestycji na wkład własny potrzebny przy zaciągnięciu kredytu mieszkaniowego, z pewnością przyklasną nowemu pomysłowi szefa nadzoru.
Problem w tym, ile osób – zarówno dziś, jak i w przyszłości – będzie dysponowało kilkudziesięcioma tysiącami na rachunku IKE czy IKZE, by móc wylegitymować się taką kwotą przed bankiem.
Tych, którzy niedawno zaczęli pracę i pragną stabilizacji, możemy wykluczyć. Dziś pomysł dotyczyłby więc osób w średnim wieku. Te z nich, które mają teraz oszczędności w III filarze emerytalnym, najpewniej mają i mieszkanie (zapewne na kredyt). Ci, którzy dopiero zaczęliby oszczędzać w celu emerytalno-mieszkaniowym, musieliby na kilka lat uzbroić się w cierpliwość. Chyba że decydujemy się na rodzaj umowy społecznej i uczymy wszystkich: najpierw oszczędzanie na emeryturę, kredyt w drugiej kolejności. Takiemu modelowi można tylko przyklasnąć. Ale na to, żeby się przyjął, również trzeba będzie lat.
Pozostaje jeszcze kwestia, jaką rolę będzie odgrywał „emerytalny wkład własny”. W III filarze mamy depozyty, obligacje czy akcje. Takie aktywa nie pomniejszą kredytu o te 10 czy 20 proc. Będą tylko jego dodatkowym zabezpieczeniem. Odsetki będziemy płacić od całej pożyczonej kwoty. A jeśli kredytu nie spłacimy, z pieniędzmi odłożonymi na emeryturę też przyjdzie się pożegnać?