Można się było spodziewać, że wraz z kolejnymi podwyżkami stóp procentowych podbijany będzie temat mrożenia stóp rynku międzybankowego, które stanowią podstawę do wyliczania oprocentowania kredytów hipotecznych lub rekompensowania kredytobiorcom wzrostu oprocentowania i comiesięcznych rat.

A ponieważ w minionym tygodniu Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopy mocniej, niż spodziewali się analitycy (główna stopa urosła do 4,5 proc. i jest najwyższa od grudnia 2012 r.), zaś Adam Glapiński, prezes Narodowego Banku Polskiego, jasno mówi, że to jeszcze nie koniec wzrostów – głosy o mrożeniu i rekompensowaniu były odpowiednio głośniejsze. Wcześniej takie pomysły zgłaszały partie opozycyjne (oczywiście skorzystały z możliwości, by o nich przypomnieć), teraz doszedł rząd. Radio RMF FM podało w czwartek, że w grę wchodzi nieoprocentowana pożyczka na spłatę hipoteki dla „najbardziej poszkodowanych” oraz czasowe ustawowe ograniczenie marż kredytowych.
Pierwsze z tych rozwiązań to tak naprawdę wykorzystanie instrumentu, który istnieje już od kilku lat – Funduszu Wsparcia Kredytobiorców. Cel zawiera się w nazwie. Zgodnie z obowiązującymi już przepisami pomoc z FWK – maksymalnie 2 tys. zł miesięcznie przez trzy lata – mogą dostać osoby tracące pracę, takie, dla których rata to ponad połowa dochodu, lub takie, gdzie dochód na osobę jest mniejszy od dwukrotności minimum socjalnego. Wykorzystanie FWK – stworzonego z myślą o frankowiczach – do niedawna było właściwie żadne. Pewne ożywienie miało miejsce dopiero ostatnio, co jest w pełni zrozumiałe, skoro raty kredytów poszły mocno w górę.
Drugi pomysł wychodzi od konstatacji, że zyski banków są zbyt wysokie – oprocentowanie kredytów rośnie bardzo szybko, a depozytów właściwie stoi w miejscu. W tym miejscu szefowi rządu – byłemu bankowcowi – trzeba jednak przypomnieć, że najbardziej zyskowne są banki giełdowe, a biorąc pod uwagę łączny rezultat 10 giełdowych banków, które zaprezentowały już wyniki za 2021 r., trzy czwarte wyniku netto należy do dwóch dużych instytucji kontrolowanych przez państwo.
Pomysły na większe wykorzystanie FWK (może wystarczy mocniejsze rozreklamowanie tego rozwiązania, a może i tego nie trzeba?) nie budzą kontrowersji. Zupełnie inaczej z rozwiązaniami w typie zamrażania stóp lub rekompensowania ich wzrostu. Powód jest prosty: pewna grupa na tym skorzysta, ale kosztem pozostałych. A im więcej osób dostanie jakiś rodzaj rekompensaty za wyższe stopy procentowe, tym dłużej będą one wysokie i tym więcej zapłacą za to pozostali.
Dlaczego dłużej? Bo łagodzenie bólu związanego z podwyżkami stóp procentowych oznacza niwelowanie ich działania. W podwyższaniu stóp właśnie o to chodzi, żeby spłacanie comiesięcznych rat kosztowało więcej, a na inne wydatki pozostawało mniej. Popyt konsumpcyjny powinien siadać, wraz z nim podwyżki płac, a finalnie również inflacja. Jeśli ktoś może spłacić kredyt kosztem jakiegoś wyrzeczenia, powinien to zrobić, a jego „wyrzeczenie” to również obniżka konsumpcji, a w dalszej perspektywie niższa inflacja. Ci, którzy wystraszeni wysokim oprocentowaniem nie wezmą kredytu, też pomogą w hamowaniu popytu i inflacji. Podobnie jak ci, którzy ze względu na spadek zdolności kredytowej pożyczki nie dostaną. Jeśli staramy się przeciwdziałać tego typu mechanizmom, to nie dziwmy się, że będą one mocniej nakręcane.
A że ktoś będzie musiał zapłacić, nie budzi chyba żadnych wątpliwości. Jeden wymiar „rachunku za mrożenie stóp” to będzie wyższa inflacja. To przełoży się na kieszenie wszystkich – pośrednio. Ale jest też koszt bezpośredni. Jeśli politycy będą starali się nam wmówić, że zapłacą banki, to pieniądze będą pochodziły niekoniecznie od ich właścicieli (niekoniecznie zagranicznych – połowa banków w Polsce jest dziś kontrolowana przez krajowy kapitał), a z kieszeni ich klientów: deponentów, którzy dostaną mniejsze (niż mogłyby być) odsetki za lokaty, czy posiadaczy rachunków, którym podniesie się prowizje. W ostateczności zapłacimy mniejszymi możliwościami zwiększania akcji kredytowej wtedy, gdy popyt na pożyczanie pieniędzy wróci. Te możliwości zależą bowiem od wielkości kapitałów zgromadzonych przez banki, a podstawowy sposób ich gromadzenia to zyski.
Jeśli zapłacić miałby budżet, to tak naprawdę chodzi o tych, którzy zasilają go pieniędzmi – podatników bądź nabywców obligacji. Dobrze zdawać sobie sprawę z tego, że rentowność obligacji naszego rządu jest obecnie na poziomach niewidzianych od ponad 10 lat (dla niektórych terminów zapadalności – od globalnego kryzysu finansowego).
Poza wszystkim: czy warto myśleć nad „tymczasowymi” rozwiązaniami? Nawet jeśli po okresie podwyżek stopy spadną, to czas zdać sobie sprawę z tego, że epoka ultraniskich stóp procentowych dobiegła końca. Pożyczanie po prostu będzie droższe. Dla wszystkich. ©℗
Czas zdać sobie sprawę z tego, że epoka ultraniskich stóp procentowych dobiegła końca